„Nie lubię Cię!” – fuknęłam na koniec modlitwy i bardzo pobożnie się przeżegnałam. W tym samym momencie uświadomiłam sobie, że chyba za dużo ostatnio przebywam z dziećmi, bo strzelam Panu Bogu fochy z taką samą łatwością, z jaką nasz pięciolatek wyraża swoją dezaprobatę za każdym razem, gdy mama i tata nie postępują zgodnie z jego widzimisię 😉
Myśli Moje nie są twoimi
Właściwie to nawet się uśmiechnęłam do tej wizji, bo ona pokazuje mi, że ewidentnie w towarzystwie mojego boskiego Taty zaczęłam się czuć bardzo swobodnie. Nie boję się już okazywać Mu ani swojej irytacji, ani zawodu, ani znudzenia. Staję do modlitwy taka, jaka jestem i wiem, że będę przyjęta, a nie oceniona. Teraz „tylko” muszę zaakceptować sercem, że jednak (to sarkazm) Jego myśli nie są moimi (vide: Iz 55, 8) i że Pan Bóg niekoniecznie jest taki, jaki ja uważam, że powinien być. Krótko mówiąc, stoję przed koniecznością akceptacji, że mój Boski Rodzic wie lepiej ode mnie, jak powinna realizować się pełnia Miłości i Dobra i ani w głowie mu myśl, żeby układać świat tak, jak Mu dziecko sugeruje.
Zawiłe historie, trudne pytania
Od kilku miesięcy czytam Pismo Święte „od deski do deski”. Jest to ciekawe duchowe ćwiczenie, bo choć znam niby wszystkie te historie, to poukładane chronologicznie pokazują się nierzadko z zupełnie nowej strony. Co rusz potykam się przy tej lekturze o jakieś niewygodne wątki, które burzą we mnie wszystko, co mi się jako tako w sercu poukłada i rodzą nowe pytania*. Ot, choćby Mojżesz – jak to się stało, że człowiek wychowany na dworze faraona, morderca z wadą wymowy – był jednocześnie „najskromniejszym ze wszystkich ludzi, jacy żyli na ziemi” (Lb 12, 3)? Albo król Dawid. Skąd mu się wzięło takie serce zasłuchane w Pana Boga? To zawierzenie Bożemu Miłosierdziu jeszcze przed pojawieniem się Jezusa? Podobnie Salomon – niby najmądrzejszy z ludzi, a jednak mądrość, boski dar, nie ochroniła go przed wyuzdaniem i bałwochwalstwem. Dlaczego? Dlaczego tak kręta jest historia zbawienia? Dlaczego człowiek stworzony na Boży Obraz i Podobieństwo nie może być idealny? Dlaczego Pan w Swoim Słowie ciągle łączy przeciwieństwa i nierzadko wykluczające się postawy?
Aby byli jedno
Moje „Nie lubię Cię!” padło, gdy po raz miliard n-ty czytałam Ewangelię o pannach roztropnych i głupich. Jeden drobny okruch zakłócił spokój mojej kontemplacji utartym schematem: „Królestwo Boże podobne jest do dziesięciu panien…” (Mt 25, 1). Aż dwa razy przeczytałam. No „do dziesięciu”, a nie „do pięciu rozsądnych”. Jak byk stoi. I wcale dalej Pan Jezus nie precyzuje, że ostatecznie królestwo będzie wypełnione tymi, co mądrzy i przygotowani na Jego nadejście, a ci, co o oliwę nie zadbali, pójdą na potępienie. Pan tym drugim, owszem, powie: „Nie znam was”, ale przypowieść nie kończy się żadnym moralizatorskim obrazem potępienia. Jest tylko wskazówka: „Czuwajcie”. Jak zawsze w duchu „daję wam wolność”, zrobicie to, co uważacie za stosowne. Ale JA kocham Was wszystkich bez różnicy.
Jest więc w tym obrazie niewygodna myśl, że największym marzeniem Boga wydaje się, by wszyscy stali się z Nim Jedno. Także Ci, którzy Go olewają, ignorują, nie szanują, kompletnie nie znają. I o ile ta wizja mnie jeszcze tak bardzo nie irytuje, to gdy pomyślę o tym, że takie same szanse na Niebo jak ja ma każdy zbrodniarz, to mam ochotę tupać nogą. Rozum wie, że Pan Bóg wie lepiej, ale serce ciągle uznaje to za takie, tak po ludzku, … niesprawiedliwe.
Bóg jest fanem sprzeczności
Lektura Biblii często konfrontuje mnie z tym moim dziecięcym podejściem do wiary, z tym, co we mnie ludzkie, małe i ograniczone. Kiedy tak dzień po dniu poznaję Boga w Jego Słowie, sama doświadczam sprzeczności. Z jednej strony czuję, że jestem z Nim w coraz większej bliskości. Jego Obecność staje się bardzo namacalna i żywa. I to daje niesamowite poczucie pokoju i radości w sercu. Z drugiej strony – widzę z przerażającą jaskrawością, jak bardzo Pana Boga nie znam i jak nikłe są szanse, bym moim rozumkiem choć w promilu Go ogarnęła. Jednocześnie frustruje mnie to, jak łatwo sobie tworzę w głowie jakiś obraz, jakąś Jego wizję, która nijak się ma do Boskiej Rzeczywistości. I – co gorsza – to pragnienie ubrania Go w jakiś schemat, w jakieś szaty, cechy i przymioty … jest momentami pokusą nie do odparcia.
Bądź uważny – także duchowo
Kiedy czytam historie bohaterów Starego Testamentu uderza mnie, że ludzie, których moralność była tak daleka od naszej, wydają się mieć nieporównywalnie lepszy kontakt z Panem Bogiem niż my, żyjący w Erze Nowego Testamentu. Szukając odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak jest, odkrywam, że być może istotą naszego problemu jest to, że z taką łatwością przychodzi nam dziś łamać pierwsze przykazanie (zarówno miłości, jak i dekalogu). I to wcale nie z premedytacją! Rodzina, praca, służba, sport, dieta, wspólnota – wiele spraw ważnych i dobrych wypełnia naszą codzienność po brzegi. I one niepostrzeżenie przysłaniają nam Pana Boga. A nawet jeśli nie przysłaniają, to skupiają nasz wzrok i bardzo ograniczają pole widzenia. To, co transcendentne, wydaje się dalekie, obce i trudne, właściwie – niezbyt istotne dla mojego tu i teraz, a tym samym łatwe do wrzucenia na półkę „pomyślę w wolnej chwili”.
Na szczęście Słowo Boże jest ostre niczym miecz, żywe i skuteczne. Ma wielką moc wytrącania nas z równowagi i burzenia zastanych poglądów, co każdorazowo jest świetnym preludium do osobistego nawrócenia. Grunt to pozwolić Mu do siebie dotrzeć. I uświadomić sobie, że nawet jeśli Bóg mnie złości i irytuje, to jest to dobry znak. Bo takie emocje może wywołać w nas tylko Ktoś, kto nie jest nam obojętny.
* Serdecznie zapraszam Was na moje konto na instagramie, gdzie w cotygodniowych podsumowaniach i rolkach dzielę się z Wami krótkimi refleksjami na temat przeczytanych fragmentów Biblii. Być może kogoś z Was zainspirują one do własnej „”przygody” z regularnym czytaniem Pisma Świętego.
To zupełnie logiczne: skoro jesteśmy DZIEĆMI Bożymi, to jak każde dziecko możemy postępować głupio, czegoś nie rozumieć, nie zgadzać się i rodzic nie ma prawa mieć o to do nas pretensji. Zwłaszcza, że nie wydał aktualizacji Biblii, która składa się z tekstów mających po kilka tysięcy lat, więc mogą być one miejscami trudne, a czasem wprost nieaktualne.
Pozdrawiam.
I tu pojawia się ciekawy obszar do rozmyślania, czy sakrament bierzmowania sprawia, że jako dziecko Boże jednak wychodzimy z pieluch i odrobinę dojrzewamy? 🙂
A ja chyba mogę o sobie szczerze (na tyle szczerze, na ile siebie znam) powiedzieć, że na tę niesprawiedliwość Boga (tę z przypowieści o robotnikach ostatniej godziny, tę z krzyża… gdy Jezus łotrowi obiecał raj, już dziś!) absolutnie się nie gniewam. Przeciwnie, ona jest moją nadzieją… Znam tylu ludzi, którzy wydają się być tak daleko od Boga… a nie wyobrażam sobie szczęścia wiecznego bez nich.
Rozumiem natomiast coraz lepiej moją Mamę, która wiele razy przyznawała się, że ma żal do Boga za to, że… dal nam wolną wolę. Tego, że Bóg nie ogranicza siły rażenia tej wolnej woli wobec innych ludzi, wobec krzywdzonych… To mi się tak po ludzku okropnie nie daje pogodzić z obrazem Ojca. Rozumiem, że Ojciec daje dziecku wolność, pozwala iść w świat i marnotrawić bogactwo (przypowieść o miłosiernym ojcu), bo przecież do miłości przymusić nie można… ale że pozwala, by jedno dziecko zabijało drugie… No właśnie, a ileż tego w Biblii! Umiłowany przez Boga, tak bardzo obdarowany łaską Dawid – co on zrobił Uriaszowi… A Bóg pozwala, by modlitwa Dawid była naszą.
Bardzo mocno się utożsamiam z tym żalem za dar wolności!