Ukradkiem rozglądam się po kościele i zauważam, że rodzin z dziećmi trochę jest. Uff. W trakcie mszy raz po raz któryś z maluchów głośno coś skomentuje, albo przeparaduje przez środek kościoła, dzierżąc w dłoni chrupka. Nie są jakoś szczególnie przeszkadzający. Niemniej, nie sposób ich zignorować. Uśmiecham się do siebie w myślach: właśnie to w Kościele lubię, że jest w nim miejsce dla każdego i że daje nam szansę uczyć się bycia przy sobie w różnorodności. Bo czyż taka msza nie bywa czasami praktyczną lekcją cierpliwości, pokory i wzajemnej wrażliwości?
Podczas homilii uśmiech wypływa mi na usta. Słucham kazania i serce mi rośnie. Treściwe, nawiązujące do Ewangelii, doprawione szczyptą katechizacji dorosłych. Idealnie nieprzegadane! Da się? Da! No, a kiedy ksiądz na ogłoszeniach dziękuje rodzicom, że przyprowadzają dzieci na mszę i przypomina zebranym, że „usta dzieci i niemowląt oddają Bogu chwałę” (Ps 8,3) – to wiem już, że to na pewno nie jest nasz ostatni raz w tej parafii.
Finał rozkłada mnie jednak na łopatki.
Po skończonej mszy ksiądz zaprasza dzieci do ołtarza „po błogosławieństwo najmłodszych”. Zanim się obejrzę, już przez całą długość kościoła ustawia się kolejka starszych i młodszych dzieci. Niektóre (nawet takie kilkunastoletnie!!) przychodzą po krzyżyk na czoło, a niektóre…rzucają się księdzu proboszczowi na szyję i z całych sił go przytulają. A on podnosi je wysoko i szepta do ucha coś, co sprawia, że zaintonowane „Pod Twą obronę” miesza się z ich niepohamowanym chichotem.
Przyznam, że wzruszenie ścisnęło mi gardło.
W Kościele, który ma być domem, nie może brakować czułości. I dopóki są tacy księża i takie parafie, wielu z nas odnajdzie w parafiach swoje miejsce. A „czuły Kościół” może okazać się czasem bliższy niż nam się wydaje. To wszystkie te miejsca, parafie, wspólnoty, gdzie człowiek spogląda na drugiego z uwagą i z szacunkiem. Także na tego najmłodszego. Czasem takiego miejsca trzeba poszukać. Może nawet i długo. Ale warto. Po stokroć warto. Bo w takich miejscach bez trudu można usłyszeć Dobrą Nowinę. A ta, raz usłyszana, zmienia nasze życie na lepsze. I na zawsze staje się przystanią, do której serce chce wracać.
W Niemczech ksiądz/pastor po mszy/modłach idzie do drzwi i osobiście żegna się z wychodzącymi wiernymi. Mała rzecz, a cieszy.
Pozdrawiam.
Podobne zachowanie spotykałam w katolickich parafiach w Wielkiej Brytanii. Zgadzam się w zupełności: mała rzecz, a cieszy!
W Polsce też się to spotyka. Rzadko, bo rzadko, ale bywa. Np. w Świnoujściu się z tym spotkałam.
U nas (w Polsce w wielkim mieście!) kilka tygodni temu w ramach ogłoszeń usłyszeliśmy, że ksiądz o konkretnej godzinie wyjeżdża spod kościoła na wycieczkę rowerową i zaprasza, gdyby ktoś chciał dołączyć. Mała rzecz, a cieszy!
Cudowne! Ciekawe, czy się ktoś dołączył. Mnie by na pewno kusiło 🙂