Ewangelia, w której dorosły Jezus przychodzi do Nazaretu i tam w synagodze czyta wśród „swoich” z Księgi Izajasza fragment: „Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał, abym ubogim niósł dobrą nowinę…” i następnie kończy go dobitnym oświadczeniem: „Dziś spełniły się te Słowa Pisma, które usłyszeliście” – zawsze kojarzyła mi się jednoznacznie. Jakie to musiało być trudne dla Jezusa: wstać i ośmielić się powiedzieć, że oto na Nim spełniają się Słowa Boże! Wśród tych wszystkich, którzy go znali od maleńkości, którzy widzieli wszystkie jego dziecięce i nastoletnie potknięcia, pamiętali jak z pryszczami na nosie wygłupiał się z kumplami…itd.itp.! Ale dziś dotknęło mnie bardzo mocno, że może tam wcale nie było wstydu, zakłopotania, wewnętrznej walki płynącej z konieczności pokazania moim Bliskim, że oto dojrzałem i już wiem, kim jestem. Może Jezus właśnie tam, w Nazarecie, wcale nie miał problemów, by z pełnym przekonaniem powiedzieć: „to JA przynoszę Wam Boże Miłosierdzie”, bo właśnie tam, w swoim rodzinnym domu dostał bezwarunkowe wsparcie i Miłość, które ugruntowały Jego poczucie własnej wartości i dały mu realne szanse na odkrycie własnej tożsamości. Może wcale nie bał się wyszydzenia, bo rozglądając się po zebranych w synagodze, napotkał wzrokiem swoich ziemskich Rodziców i ich pełne akceptacji i wsparcia spojrzenie?
Jeden z naszych przyjaciół jest zawodowym muzykiem. Odkąd się znamy, ogromnie nas wzrusza, że na jego koncertach zawsze spotykamy się z jego rodzicami. Pierwsi do oklasków, pierwsi do składania sprzętu, wiernie kibicują i dyskretnie towarzyszą mu na zawodowej ścieżce, choć sami niewiele mają wspólnego z muzyką. „W swoim wsparciu są jak skała – zawsze wiem, że mogę na nich liczyć” – mawia nasz przyjaciel.
Jedno z naszych dzieci też od kilku lat marzy o karierze muzyka. Szczerze powiedziawszy, nie bardzo nam się to podoba, ale – mając przed oczami rodziców naszego przyjaciela – robimy wszystko, by towarzyszyć naszemu dziecku i „nie gasić w nim ducha”. Ani nie przykładać do naszych ramek. Nie wiem, czy nam dobrze idzie, ale widzę, jak szeroki jest uśmiech naszego syna, gdy odnajdzie nas w tłumie ludzi na widowni i jak cieszy go, że najgłośniej ze wszystkich drzemy się BIIIIIS po występie 😉
Może więc i w tej ewangelii (Łk 1, 1-21) Jezus spotkał się wzrokiem z oczami Józefa, który pokrzepiająco mrugnął do Niego: „Wszystko dobrze synku, jesteśmy w tym z Tobą!”?
fot.pixabay
Piękne spojrzenie. Marzę o tym by być dla swoich dzieci matką z bezwarunkowym wsparciem i akceptacją.
Próbuję marzenia zamieniać w rzeczywistość….
Jesteśmy w tym razem 🙂 Myślę, że już samo świadome staranie się jest w tym wypadku wiele warte 🙂
Bardzo dobry początek, nie ograniczajmy się jednak do niego.
W kolejnym punkcie radze sobie przyswoić, że obowiązkiem rodziców jest być po stronie swojego dziecka także w sprawach konfliktowych. Jeśli zatem na zebraniu wychowawczyni coś na wasze dziecko nadaje – nie brać tego na wiarę i robić dziecku awantury „bo pani powiedziała”! Kazać dostarczyć sobie dowody, dokładnie rozliczyć z nich nauczyciela – a jak są jakieś nieścisłości, to skarga do dyrektora! Jesteście jedynymi adwokatami swojego dziecka – musicie gryźć ziemię, kiedy trzeba. Zwłaszcza, że wy finansujecie szkołę Waszymi podatkami!
Pozdrawiam.