W Święto Babci i Dziadka nie każdy ma okazję odwiedzić nestorów swojej rodziny czy do nich zadzwonić. Wielu z nas dziadków ma już po drugiej stronie. Ale to nie znaczy, że nie możemy świętować czy zrobić im prezentu z tej okazji. Pytanie tylko: jak?
Żywi
Przede wszystkim muszę przyznać, że nie jestem w stanie poprzedzić imion moich Babć i Dziadków sformułowaniem: „świętej pamięci”. Nie dlatego, że nie uważam ich za „świętych”. Święci to oni są, aczkolwiek najpewniej na swój własny, wyjątkowy sposób (czyt. wszystkim moim najbliższym protoplastom daleeeeeko do świętości w powszechnym rozumieniu ;-)). Dla mnie jednak oni nie tyle są „święci”, co… żywi. Tak po prostu. Potrafię na zawołanie przywołać ich zapach, tiki nerwowe i typowe przywary. Słyszę ich głosy, śmiech i śpiewy. Widzę miny, grymasy i czułość. Ba! Zdarza się nawet, że czuję ich namacalną bliskość. Mimo iż od ich śmierci minęło już kilka(naście) lat! Dla mnie oni nie są wypreparowanymi z emocji, porażek i nadziei pobożnymi istotami, które dniem i nocą wyśpiewują Bogu pochwalne hymny. Nie, nie. Jeśli moi Babcie i Dziadkowie są w Niebie – a ufam, że tak jest – to … Pan Bóg nie musi oglądać Netflixa 😉 Mieli za dużo w sobie temperamentu i ludzkich ułomności, by zasiąść na chmurce i wyśpiewywać li tylko pochwalne hymny. Wierzę więc, że po drugiej stronie nie brakuje ich ciętego języka, niezłomnej pogody i hartu ducha. Jeśli ktoś szczypie znienacka Dobrego Boga, by nam błogosławił, to za pewne któraś z moich Babć. A Dziadkowie z całą pewnością zagadają św. Piotra, gdy pojawię się u bram Nieba i trzeba będzie odwrócić uwagę od moich grzechów, bym się wcisnęła do raju ;-). Więc w tym kontekście moja pamięć nie jest „święta”. Ona jest „żywa”.
Obecni
Historia jest jednym z obowiązkowych przedmiotów w szkołach. Nikt nie kwestionuje tego, że powinniśmy znać losy naszego kraju i świata, by mądrzej, lepiej i piękniej żyć. A jednocześnie dość łatwo przychodzi nam w dzisiejszych czasach unikanie poznawania własnej przeszłości. Rozsiani po całym globie, uwikłani w pęd za dobrobytem i godnym życiem nie umiemy (nie chcemy?) zatrzymać się, poznać i zrozumieć starszych – tych, którzy mają znane nam imiona i nazwiska, znane nam charaktery, tych, którzy byli blisko i z którymi nie zawsze było/jest łatwo… A przecież każdy z nas, by mocno trwać, potrzebuje solidnych korzeni. Tożsamości. Bez tego trudno o silne poczucie własnej wartości.
Kiedy patrzę na moich Rodziców i Dzieci, to co krok dostrzegam cechy charakteru czy fizjonomii dziadków. A to czyjś uśmiech, a to upartość, a to sposób mówienia, czy siadania przy stole. Drobiazgi codzienności sprawiają, że nie umiem totalnie tęsknić za moimi Protoplastami. W Bliskich, którzy mnie otaczają, na co dzień dostrzegam, że życie nie kończy się wraz ze śmiercią. W rodzinie nic nie ginie. Genów nie wydłubiesz. Każdy z nas przenosi w przyszłość jakiś rys charakteru, przekonań, wyglądu tych, którzy już pomarli. Dlatego tak lubię rozmowy o przeszłości, historie – nawet te prozaiczne, o kopaniu ziemniaków – o moich Przodkach. Wiem, że jestem częścią czegoś większego, że noszę kawałek ich życia w swoim byciu tu i teraz na Ziemi. Z jednej strony jest to jakaś radość bycia we wspólnocie, a z drugiej strony – zadanie, któremu trzeba i warto sprostać.
Nienachalni
Jedną z wielu rzeczy, których mnie Babcie i Dziadkowie nauczyli, było to, by cieszyć się z tego, co się ma i doceniać to, że się niczego więcej nie potrzebuje. Niezależnie, co im dawałam: własnoręcznie uplecioną opaskę (która pierwotnie miała być szalikiem), laurkę, wierszyk czy zdane prawo jazdy – cieszyli się, jakby dostali gwiazdkę z nieba. A jedną z najcenniejszych lekcji, które od jednych i od drugich odebrałam, to ta, że w życiu nie liczą się prezenty od święta, ale święta obecność w zwykłej, szarej codzienności. Dlatego dzisiaj, gdy przypada ich święto, wiem, że nie potrzebują mojej Eucharystii w ich intencji, zapalonego znicza na cmentarzu czy specjalnych modlitw. Choć niewątpliwie ucieszą się, gdy je odprawię! Ale jestem o tym głęboko przekonana, że z wysokości niebios najwięcej radości sprawi im, gdy usiądę wieczorem z albumem zdjęć i opowiem moim dzieciom (a ich wnukom) o tym, jak PraBabcia i PraDziadek kochali swoich bliskich, jak usilnie starali się żyć w sposób prawy i dobry, jak dbali o to, by na świecie było więcej piękna, szczerości i prawdy. Gdy będę sama starać się żyć uczciwie, pracowicie i sensownie. Gdy będę dbać o rodzinę. Z całą pewnością uśmiechną się, gdy snując opowieść o naszej osobistej historii, siorbnę z kubeczka, który mi ofiarowali przed śmiercią. A jeszcze jak przy okazji zaserwuję na stół babcine przysmaki, to w ogóle będzie idealnie. Na wspominkowych łakociach oczywiście się nie skończy. Wieczorem uklęknę do różańca, za którym wciąż (niestety) nie przepadam. Z mozołem odmówię modlitwę, którą oni „klepali” nieustannie – także w mojej intencji. Zrobię to z pełną świadomością, że duchowo jest przy mnie Babcia, która całe swoje i nasze życie powierzała Maryi. I nawet jeśli się zmęczę, to wiem, że będę szczęśliwa. Bo jestem częścią Rodziny Pana Boga. Czegoś większego niż jest w stanie ogarnąć mój mały, ludzki rozumek i ciągle wątpiące serce. A jestem głęboko przekonana, że więzi, którymi się oplatamy już tu, za życia doczesnego, sięgają o wiele głębiej niż nam się wydaje. Wierzę, że wszystko, co opiera się o Miłość, zakorzenia nas w Niebie.
// Zdjęcie na stronie głównej pochodzi z serwisu Pixabay
Dawno, dawno temu uderzyła mnie myśl węgierskiego teologa Ladislausa Borosa, że każdy z nas szczególnie głęboko przeżywa w swoim życiu zaledwie ułamek prawdy chrześcijańskiej. Pomyślałam, że tym moim ułamkiem jest taki „drobiażdżek” w stosunku do wielkich prawd wiary – świętych obcowanie. (Tak to jest, gdy się nie ma w sobie nic z mistyka). I to „świętych obcowanie” odsłania mi się w coraz to innych aspektach, odcieniach… teraz w tym Pani wpisie. Dziękuję!