Po kolędzie

W sobotę przyjmowaliśmy kolędę w domu. Tak się przypadkiem złożyło, że w tym samym dniu umówiliśmy się na kolędowanie z Przyjaciółmi. Zapowiedziało się kilkanaście osób, część z małymi dziećmi. Z doświadczeń poprzednich lat wiedzieliśmy, że będzie to kapitalny, ale jednocześnie gwarny, tłoczny i głośny czas. Warunki niekoniecznie sprzyjające rozmowie z księdzem, którego się ledwo zna.

Cuda, cuda ogłaszają

Początkowo mieliśmy myśl, że może w takim razie trzeba będzie umówić się na kolędę uzupełniającą, ale że na stronie internetowej parafii żadnych informacji i namiarów do kontaktu w tej sprawie nie znaleźliśmy, więc stwierdziliśmy, że w sumie widocznie tak ma być. Zresztą, pomyśleliśmy, właściwie, to może się okazać bardzo miły zbieg okoliczności. Co prawda nie będzie nieskazitelnej bieli obrusu i zeszytów z religii przygotowanych do „przeglądu katechetycznego”, ale będzie za to żywe świadectwo domu, w którym obecność Chrystusa jest z radością głoszona światu.

Między „parafią miejsca” a „parafią serca”

Tak się składa, że w parafii, do której należymy z racji miejsca zamieszkania, bywamy stosunkowo rzadko. Najczęściej zaglądam tam w tygodniu, ponieważ w kościele parafialnym mamy kaplicę całodziennej adoracji (wspaniała sprawa i jestem za nią OGROMNIE wdzięczna!). Niedziele natomiast spędzamy w „parafii serca”, na drugim końcu miasta. To oznacza, że o życiu naszej „parafii miejsca zamieszkania” najczęściej dowiadujemy się z treści ogłoszeń duszpasterskich umieszczanych na stronie internetowej. W tych zaś nie zawsze można znaleźć precyzyjne informacje, np. o godzinach planowanej kolędy 😉 W każdym razie sympatyczny wikary zaskoczył nas i zamiast o 17.00 (jak zapowiedział dzień wcześniej ministrant), zjawił się u nas już o 15.30 😉 Nie muszę więc chyba tłumaczyć, że nie byliśmy zbytnio „gotowi” na tę wizytę.

Gdy myślę kolęda, słyszę …

Niestety pierwsze słowo, jakie pojawia mi się w głowie na hasło: „wizyta kolędowa”, to „pośpiech”. Najczęściej odwiedziny proboszcza/wikarego w naszym domu trwają kilka minut minut  i rozpoczynają się od sakramentalnego: „ja tylko na momencik”. Potem szybka (czasem sprinterska) wspólna modlitwa, standardowe pytania („Jak się Państwu żyje?” i „A z kim, dzieci, macie religię?”), no i błogosławieństwo.

Zdarzają się jednak kolędy-perełki. Kilka lat temu odwiedził nas ksiądz, który, choć usiadł przy naszym stole na niespełna 5 minut, to przyniósł ze sobą pokój i ciepło. Na wejściu zapytał, czy nie przeszkadza i dodał, że może przyjść później, bo dostrzegł, że usypiamy malutkie dziecko. Zaintonował „Gdy śliczna panna”, bo – choć nie potrafił śpiewać – chciał się zaangażować w ten konkretny moment naszej codzienności. Pobłogosławił dom i jego domowników, a potem usiadł, uśmiechnął się i patrząc nam w oczy, pytał, jak się mamy i jak się nam żyje. I czy czegoś nam nie trzeba. Na koniec wykonywał zadziwiające akrobacje, byle tylko nie wziąć koperty, którą mu próbowaliśmy dać. I przyjął ją dopiero wtedy, kiedy wytłumaczyliśmy mu, dlaczego wspieranie kościoła uważamy za przywilej i potrzebę serca. Trwało to wszystko kilka minut, a my poczuliśmy się, że nas to spotkanie zbudowało, jakby było co najmniej godzinną adoracją. Wiemy więc, że się da. I modlimy się, by takie „kolędy” stawały się normą, a nie pielęgnowanym w sercu wyjątkiem.

Tegoroczne doświadczenia

Ksiądz W. okazał się sympatycznym wikarym, zaciekawionym życiem naszym i naszych przyjaciół. Ujęło nas, że poświęcił nam dłuższą chwilę, zaśpiewał z nami kolędę (wszystkie siedem zwrotek „Anioł pasterzom mówił”!) i zdecydowanie nie przyjął od nas ofiary, zauważając, że przy czwórce maluchów mamy na pewno dużo wydatków. Mamy nadzieję, że to spotkanie przyniosło mu radość i będzie dla niego miłym wspomnieniem. A kto wie? Może teraz będzie nam łatwiej do siebie wzajemnie zagadać, gdy spotkamy się przypadkiem w okolicy parafialnego kościoła?

1 thoughts on “Po kolędzie

  1. U nas kiedyś kolęda odbywała się wspólnie z wizytą przyjaciół; stwierdziliśmy, że skoro „ksiądz im niestraszny” i chętnie się wspólnie z nami pomodlą, nie ma co przekładać spotkania. Owszem, błyskawicznie podmienialiśmy stół z rozłożoną planszówką na taki porządny z białym obrusem (dokładna godzina kolędy to jednak niewiadoma). Ksiądz wydawał się w pierwszej chwili zdziwiony i chyba nawet leciutko urażony (a może ja to tak odebrałam, bo odrobinę obawiałam się takiej właśnie reakcji?), ale nasza przyjaciółka skutecznie go rozbroiła. Finalnie dla obu stron to było dobre spotkanie. Czyli: ksiądz też człowiek, wizyta duszpasterska to nie mysterium tremendum. Można dać sobie szansę i się o tym przekonać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *