Jednym z najmilszych wspomnień z mojego dzieciństwa są poranki u Babci i Dziadka, kiedy to wczesnym rankiem z kuchni zaczynało dobiegać dziadkowe krzątanie i towarzyszące mu nucenie „Kiedy ranne wstają zorze”. Pochodzę z takiego regionu Polski, gdzie śpiewanie jest naturalne, a muzyka stanowi nieodzowny element codzienności. Dostrzegłam to jednak dopiero wtedy, gdy zamieszkałam w mieście i z zadziwieniem odnotowałam, że zachęcenie znajomych do śpiewania na wspólnej imprezie jest swego rodzaju wyzwaniem. Gwoli formalności zaznaczę, że ani rodzice, ani dziadkowie, ani właściwie żadni znani mi przodkowie nie są muzykami. Górale muzykę mają po prostu we krwi i nie wstydzą się jej wyrażać. Nawet jeśli nie mają talentu na miarę Voice of Poland:-)
Hej, kolęda
Obecnie kolędy i pastorałki towarzyszą nam już zazwyczaj od początku adwentu. Skoczne tony „Dzisiaj w Betlejem” świetnie komponują się przecież z bitem „Last Christmas”, gdy w pośpiechu przemykamy przez supermarketowe alejki. Tak, to sarkazm, ale z drugiej strony zawsze można pomyśleć, że dzięki temu ci, którzy są daleko od Kościoła, mają szansę choćby w ten sposób usłyszeć dobrą nowinę. Kto wie, kiedy i komu dana treść przypomni się i pozwoli złapać kontakt z bardziej duchowym wymiarem Bożego Narodzenia.
Dla mnie osobiście śpiewanie kolęd jest wspaniałym sposobem, by kontemplować w sercu obrazy i treści cudu Bożego Wcielenia. Kiedy śpiewam „Chwała na wysokości, a pokój na ziemi” – zawsze mam wrażenie, jakbym na moment stawała się częścią anielskiego chóru i naocznym świadkiem Tego Jedynego Wydarzenia w dziejach świata. A że mamy w Polsce wyjątkowo bogaty repertuar kolęd i pastorałek (ponoć więcej niż 160!), to bez trudu można odkryć w nich dźwięki bliskie sobie w danym momencie życia (ot, choćby „Pójdźmy wszyscy do stajenki” wprost zaprasza, by dać upust swojej radości i ekscytacji, a „Mizerna cicha” pozwala wyrazić ból i tęsknotę skrytą na dnie serca).
Kolędowanie w ogóle ma w sobie ogromny potencjał jednoczenia i przełamywania rozmaitych barier – i co ważne – nie tylko przy wigilijnym stole. Jest to kapitalny sposób na wspólne spędzenie czasu nawet dla kompletnie nieznajomych osób. Nie zliczę zabawnych, a czasem bardzo wzruszających wspomnień z wszystkich tych momentów, gdy razem z przyjaciółmi czy dziećmi przychodziliśmy z „gwiazdą” i gromkim „Gloriiija” do sąsiadów czy dalszych znajomych. A w ubiegłych latach, gdy przy wigilijnym stole gościliśmy Brazylijczyków, Białorusinów czy Kongijczyków – odśpiewanie „Cichej nocy” w różnych językach było obowiązkowym punktem każdego wieczoru.
Nie wspominając już o tym, że kolędy są tak wdzięcznym tematem muzycznym, że można do nich bardzo kreatywnie podchodzić i najzwyczajniej w świecie się nimi bawić: od podziału na chóry damskie i męskie po adaptowanie polskich słów do popularnych melodii (zdarzyło nam się np. śpiewać „Przybieżeli do Betlejem” na melodię „Girl from Ipanema” – serio, karkołomne, ale da się). Tych, którzy śpiewają w chórach lub uwielbiają nucić pod prysznicem przekonywać nie trzeba – pozostali muszą na własnej skórze się przekonać – że śpiewanie odpręża, poprawia nastrój i nierzadko daje powody do serdecznego śmiechu (nie tylko wtedy, gdy dzieciaki z zaangażowaniem głoszą światu, że Maryja Panda rondel z głowy zdjęła…). Bo w kolędowaniu nie chodzi o koncert ani popisy, ale o to, by po prostu być ze sobą tu i teraz, robiąc wspólnie coś pozytywnego, co nie wymaga szczególnego wysiłku.
Kolędować każdy może
Jak więc zorganizować kolędowanie? Po pierwsze, trzeba chcieć, uzbroić się w odrobinę odwagi i determinacji, by zachęcić innych do włączenia się w śpiewanie. Nie zaszkodzi też poczucie humoru i zapewnianie (siebie i innych), że to nie o popis a la „Mazowsze” chodzi, ale o radość wspólnego muzykowania.
Po drugie, trzeba znaleźć miejsce i tu ogranicza Was tylko wyobraźnia. W moich rodzinnych stronach chodzi się od domu do domu po sąsiadach i nie tylko. W mieście „skrzykujemy się” ze znajomymi w jednym mieszkaniu i kolędujemy stacjonarnie. Zdarzyło nam się też parę razy śpiewać kolędy pod chmurką w parku. A jeśli podejdziecie do księdza i powiecie, że chcecie po mszy pośpiewać kolędy przy żłóbku, to w większości przypadków będzie pewnie więcej niż szczęśliwy 🙂
Po trzecie, przy kolędowaniu przydaje się też śpiewnik – nie tylko po to, by potrzymać coś w rękach albo mieć się za czym schować w pierwszych chwilach skrępowania. Chodzi też o to, że nie wszyscy znają więcej niż 1 zwrotkę, a odkrywanie treści kolejnych 45 może być fantastyczną przygodą (co potwierdzi każdy, kto choć raz zmierzył się ze wszystkimi zwrotkami „Jezu, śliczny kwiecie”). A jeśli macie malutkie, nieczytające jeszcze dzieci na pokładzie, to pamiętajcie, że wszelkie grzechotki, dzwonki i grzebienie mogą pomóc im zaangażować się we wspólne muzykowanie na miarę własnych sił.
Z kolędami jest trochę tak jak ze „Sto lat”. Każdy w jakimś stopniu je zna, melodie są proste, a jeśli znajdzie się choć jedna osoba, która dany śpiew zaintonuje, to z pewnością dołączą do niej i inni. Może więc zamiast kolejnej planszówki czy wieczoru kinowego, warto zaprosić znajomych do wspólnego śpiewu. Jestem przekonana, że tak spędzony czas da Wam wiele radości i dobrych wspomnień. Spróbujcie! Przed Wami miesiąc okazji.