Szkoda, że w kościele tak mało mówi się o tym, że przy Jezusie nie trzeba prężyć duchowych muskułów ani wyrabiać modlitewnych norm. Że można przy Nim tak po prostu odpocząć. Uświadomiłam to sobie podczas urlopu. Mimo detoksu internetowego, mimo cudownych okoliczności przyrody, które mnie otaczały, mimo dobrego towarzystwa – moja głowa huczała, a rozedrgane serce nie chciało się wyciszyć. Prawdziwe wytchnienie przyszło dopiero wtedy, gdy usiadłam w kościelnej ławce i przez kwadrans nie robiłam dosłownie nic. Po prostu trwałam w ciszy. Z Nim u mojego boku.
Okruchy, które sycą
Idąc po dzieci do przedszkola, wracając z zakupów, biegnąc do pracy – często zdarza mi się na kilka minut, dosłownie na momencik, zaglądnąć do kaplicy całodziennej adoracji w moim parafialnym kościele. Zazwyczaj klękam przed Najświętszym Sakramentem tylko po to, by powiedzieć: „Witaj, Panie”, a potem siedzę sobie z Bogiem przez chwilę i sycę ducha Jego namacalną Obecnością. Tegoroczne wakacje uświadomiły mi, że nie doceniałam tej formy moich spotkań z Nim. Te okruchy czasu wyrwane codzienności wydawały mi się po prostu zbyt krótkie, by mogły COŚ zdziałać w moim życiu. Musiało więc ich zabraknąć, bym zobaczyła, jak wiele dobra wnoszą w moje serce.
Gdy chcesz wypocząć, a nie możesz
Pojechaliśmy na nasz upragniony, rodzinny urlop nad Bałtyk. I wszystko było świetne – okolice, towarzystwo, pogoda – ale ja ciągle byłam zmęczona. Nie potrafiłam wyłączyć głowy z trybu „w biegu” i wyciszyć kakofonii myśli. A im bardziej się starałam, tym większe zmęczenie czułam. Zresztą, czwórka małych, podekscytowanych istot z rozmaitymi potrzebami, które tylko rodzic potrafi zaspokoić, też nie pomagała w znalezieniu wytchnienia dla ciała i duszy.
Zazwyczaj „resetuję głowę”, biegając. Tym razem jednak nawet i to nie działało. Aż któregoś ranka zamiast tradycyjnej trasy przez las, wybrałam główną ulicę wioski. Błogosławiona kolka – jak dziś na to patrzę – złapała mnie tuż przy kościele… 😉 Weszłam do przedsionka i natychmiast poczułam się lepiej. Nie tylko fizycznie 🙂 Chociaż nie mogłam uklęknąć bezpośrednio przed Najświętszym Sakramentem i poopalać się w Jego blasku, to te parę minut w ciszy małej, wiejskiej kaplicy wypełniło mi serce po brzegi pokojem. Wychodząc stamtąd, pomyślałam, że to wielka, chyba wciąż niedoceniana łaska, że mamy w Polsce tyle kościołów, sanktuariów, kaplic, u progów których możemy zostawić świat, by w przesyconych milionami Eucharystii i modlitw murach móc naładować duchowe akumulatory.
Architektura pełna ducha
Zwiedzanie kościołów to stały punkt naszych urlopowych wyjazdów. Gdziekolwiek się nie wybierzemy, zawsze jakąś świątynię czy choćby kapliczkę uda nam się zlokalizować. Staramy się o nich zawczasu jak najwięcej dowiedzieć, tak, by móc jak najlepiej poznać dane miejsce. Wychodzą nam z tego ciekawe rozmowy nie tylko o wierze czy historii, lecz także o pięknie i tęsknotach zawartych w sztuce sakralnej, a bywa że i o kiczu czy przeroście formy nad treścią.
Najlepsze są jednak momenty, gdy wchodzimy do danej świątyni.
Uwielbiam te chwile, gdy z parnego, dusznego, pełnego gwaru miejsca, wkraczamy w przestrzeń pełną przyjemnego chłodu, ciszy i oddechu. Lubię wtedy obserwować, jak w szacownych murach kościoła rozemocjonowane ciałka naszych dzieci jakby wiotczeją, a buzie, choć na 5 minut się zamykają (np. by z zadziwieniem spoglądać na strzeliste gotyckie sufity 🙂 Sama czuję się wtedy, jakbym przekraczała próg domu, wracała tam, gdzie moje miejsce.
To, co jest dla nas ważne, zwłaszcza w kościołach, które są jednocześnie znanymi atrakcjami, to to, byśmy zarówno my, jak i nasze dzieci pamiętali, że tam JEST Jezus. W pierwszej kolejności lokalizujemy więc tabernakulum. Potem zazwyczaj siadamy w ławce i przez chwilę się modlimy. To zawsze pomaga – nam i dzieciom – wyciszyć się, nabrać sił i wyostrzyć zmysły. Myślę, że jest to takie doświadczenie, które świetnie pokazuje, że przy Jezusie można znaleźć wytchnienie nie tylko wtedy, gdy wali się świat, lecz także wtedy, gdy zwyczajnie: bolą mnie nogi, harmider przytłacza, a emocje buzują jak woda w czajniku.
Oczywista nieoczywistość
Ktoś powie, że przecież można doświadczyć pokoju wszędzie. Bóg przecież wypełnia wszystko i wszystkich. Zgadzam się. Sama lubię modlić się, biegając, lubię zachwycać się rozmachem Bożego Stworzenia, obserwując cuda przyrody, lubię słuchać mądrych, dobrych ludzi, którzy mnie do Niego przybliżają, ale… to właśnie w kościele, w Jego Domu, najłatwiej mi doświadczyć Jego Obecności.
I tak sobie myślę, że kościoły traktujemy czasem jak… sakramenty – teoretycznie wiemy, że w nich możemy spotkać Boga, ale faktycznie nie poświęcamy tej prawdzie zbyt wiele naszej uwagi. Może więc warto raz po raz, na przykład przy okazji urlopu, pozwolić sobie na duchowe refleksje dotyczące przestrzeni, w której – jak wierzymy – każdego dnia mamy okazję spotkać się z żywym Bogiem. Nie po to, by Go tam zamknąć, ale po to, by w kościele tak po prostu lepiej się poczuć. Bez poświęcenia na to czasu, nie uda się, ot tak, uświadomić sobie błogosławieństwa, jakie jest naszym udziałem. A ono JEST – ciche, hojne i darowane każdemu, kto zechce je przyjąć.
Fot. na głównej: Pixabay