Nigdy nie miałam potrzeby jakiegoś szczególnego rozmyślania o aniołach. Ot, po prostu. Wiem, że są i już. Zdarzyło nam się kilkakrotnie, że nasze małe dzieci, póki jeszcze nie mówiły, podczas rodzinnej modlitwy uśmiechały się w konkretnym kierunku, a dopytywane, dlaczego to robią, pokazywały po swojemu, że gdzieś tam stoi „aniołek”. Ale niedawno po raz pierwszy zdarzyło mi się doświadczyć jego obecności namacalnie.
Była głęboka noc. Spałam wyjątkowo mocno, bo od kilku tygodni dzieciaki (wszystkie) chorowały i najzwyczajniej w świecie byłam fizycznie wyczerpana. Któregoś wieczoru mój organizm powiedział „dość” i padłam jak mucha. Nagle, w środku nocy, poczułam na ramieniu zdecydowany uścisk, a w głowie usłyszałam wyraźne, naglące: „Obudź się! Szybko”. Otworzyłam oczy i w ostatnim momencie złapałam za nóżkę najmłodszego synka (8 m-cy), który omal nie wypadł z łóżeczka na podłogę.
Wspomnienie tego wydarzenia, tego niezwykłego, zdecydowanego, „szumiącego” głosu wraca do mnie w tej oktawie Bożego Narodzenia bardzo często. Po raz pierwszy w życiu jestem w stanie zrozumieć Józefa. Skoro usłyszał TEN głos, to nie dziwię się, że obudził się i zabrał swoich w drogę do Egiptu. Natychmiast.
U progu Nowego Roku otwartości na głos z Nieba życzę każdemu z nas!