Kiedy w wyniku lockdownu ją zamknięto – była zła. Nieprzygotowana do zdalnego nauczania, przeładowana programowo, nieinnowacyjna, potęgująca negatywne konsekwencje przyrośnięcia dziecięcych nosów do ekranów monitorów i tabletów. Kiedy ją otworzono – to też okazała się zła. Bo siedlisko wirusa, bo przeludnione klasy, bo nudne lekcje, bo „nieludzcy„ nauczyciele, bo nieadekwatna wiedza. Gdyby kierować się tylko obiegowymi opiniami, trzeba by skonstatować, że polska szkoła to co najmniej przedsionek piekła. A jednak zdecydowana większość z nas posyła do niej swoje dzieci... Może więc na finiszu roku szkolnego warto głośno powiedzieć o tym, co w szkole dobre, co nas w niej spotyka pozytywnego i za co jesteśmy, jako rodzice, wdzięczni tym, którzy są na pierwszej linii edukacyjnego frontu? Bo jestem przekonana, że to, w jaki sposób nasze pociechy patrzą na proces uczenia, jak postrzegają nauczycieli i samą placówkę – to, w jaki sposób podchodzą do nieuniknionych wyzwań, z jakimi wiąże się bycie w szkole – w dużej mierze zależy od tego, co słyszą w domu. Od nas. Od rodziców.
Nie zliczę godzin, które przegadaliśmy, omawiając plusy i minusy każdego rozwiązania. I modlitewnych konwersacji z Duchem Świętym 😉 Koniec końców nasze dylematy rozwiązał sam Pierworodny (może z natchnienia z Góry, kto wie?), który uparł się (dosłownie) na szkołę muzyczną i ku naszemu zdziwieniu pomyślnie zdał egzaminy i dostał się do wymarzonej klasy perkusji (Tak, tak. Dobrze się domyślacie. Nasze notowania sąsiedzkie od kilku miesięcy pikują na łeb, na szyję, bo Borys naprawdę podchodzi do swojej muzycznej edukacji z pasją i zaangażowaniem ;-). Od września chodzi do rejonowego molocha, gdzie oprócz „zwykłej” podstawówki mieści się szkoła muzyczna. Po roku nauki daleka jestem od gloryfikowania polskiego systemu szkolnictwa, niemniej moje serce przepełnia dziś przede wszystkim wdzięczność.
Więc zarówno Borys, jak i my, jego rodzice, mieliśmy okazję wielokrotnie na własnej skórze doświadczyć, że ludzie nie byli, nie są i nie będą równi. Ludzie zawsze będą różni. Ale dzięki temu bogactwu różnorodności, które – jak wierzymy – jest odblaskiem boskiej kreatywności! – możemy dookreślić i sprecyzować, kim tak naprawdę jesteśmy MY, chrześcijanie, kim tak naprawdę jestem JA. W co i dlaczego wierzę, jakie zasady wyznaczają ramy mojego postępowania i czego się trzymam, by nie popaść w otchłań tumiwisizmu czy hiperaktywności.
Dla wielu ludzi stwierdzenie, że szkoła daje wolność, może wydać się z gruntu fałszywe. Ale tak właśnie to widzę w naszej rodzinie. Środowisko szkolne pozwala naszemu dziecku wyrwać się spod rodzicielskiej kontroli. Zasmakować czegoś innego niż ma się na co dzień i dokonać wyboru we własnym sercu. Nie jestem z tych, którzy uważają, że świat i ludzie są źli. Raczej każdego dnia zauważam, że Bóg w swej nieskończonej kreatywności stwarza wiele dróg, którymi można dotrzeć do Nieba. Mnie osobiście tylko niektóre się podobają i tylko o wybranych mam chęć (i czas!), by dzieciom opowiadać. Dobrze więc, że w szkole ma okazję, by poznać także te szlaki, których by mi nawet do głowy nie przyszło Synkowi prezentować (ot, choćby taką piłkę nożną).
Ale zdecydowanie największym atutem, jaki dostrzegam w szkolnych murach, jest to, że pozwalają one budować rozmaite relacje. Od powierzchownych, czysto przypadkowych, po głębokie – miłości, przyjaźni czy mentorstwa. W ciągu minionych 10 miesięcy Pierworodny zdołał się zakochać (bez wzajemności), zaprzyjaźnić, zafascynować, zrazić, zaintrygować i zestresować. A to wszystko w cieniu pandemii i zdalnego nauczania! Doceniam ogrom wiedzy, który dostał, ale bardziej niż umiejętności, cieszy mnie to, że podsumowując mijający rok, Borys stwierdza: „Cieszę się, że poznałem Janka, bo razem dobrze nam się bawi; Pan Krzysiu świetnie poprowadził lekcję o drzewach, a Pani Krysia ma więcej cierpliwości niż Ty, Mamo. Starszaki są okropne. Dobrze, że ich nie było większość roku. Przynajmniej mogliśmy w spokoju zbudować z Jankiem aleję dębów za szkołą, a to już jest COŚ, prawda, Mami?”. „Tak, masz rację, aleja dębów to jest COŚ” – odpowiadam i w myślach dziękuję Bogu za Janka, za Panią Krysię, wychowawczynię, która widzi w naszym dziecku zupełnie inne zalety i wady niż my i robi wszystko, co w jej mocy, by Młody odkrył swój własny potencjał, i za tych wszystkich ludzi, którzy stali się jakimkolwiek punktem odniesienia dla Borysa. Bo nauczyli go czegoś, czego my nie bylibyśmy w stanie, bo pokazali mu nowe szanse, nowe wyzwania, nowe… pokusy. Tak… po roku szkolnym nasz Syn ewidentnie jest bogatszy. Zupełnie inną relację ma ze swoim nauczycielem instrumentu, inną z panią ze świetlicy, a jeszcze inną ze koleżankami i kolegami z klasy. To są ludzie, z którymi tworzy już własną historię, taką, o której nierzadko nawet nie mamy pojęcia! Ot, choćby ostatnio dopiero przy obiedzie wyszło, że nasz Pierworodny dość często zagląda do „kanciapy przy wejściu”, by tam o maseczkach i pandemicznych ograniczeniach porozmawiać z panem woźnym.
Chociaż w tym roku nasze rodzicielskie serce nie raz, nie dwa wypełnił strach i smutek, to ostatecznie żadne z nas nie ma wątpliwości, że te różnorodne doświadczenia były i są ważne, potrzebne i dla Borysa dobre. Patrzymy, jak nasz Syn się zmienia, jak wyrasta na mądrego, prawego i ciekawego świata chłopaka. I cieszymy, gdy widzimy, jak na biurku rośnie stos laurek dla konkretnych osób, którym chce podziękować za mijający rok. Dla nas to najlepszy dowód, że te kilka miesięcy, które za nami, przynoszą dobre owoce.
W punkt 👍
Jak wielkim wyzwaniem jest zgodzić się (a tym bardziej zachwycić!) tym, że dziecko (to własne, krew z krwi i kość z kości) nie jest „nasze”! Jest Boga. Jest podarowane nam… i nie tylko nam. I druga myśl, którą mnie uderzyła: wdzięczność jako odpowiedź na nieidealny, zawsze i w nieunikniony sposób nieidealny świat. Też wielkie i ważne wyzwanie. Pani Agato, dziękuję!
Przypominam, że w PL istnieje obowiązek nauki, a niewielu ludzi jest w stanie ogarnąć „edukację domową” – dlatego znakomita większość posyła dzieci do szkoły pomimo świadomości jej licznych wad. Po prostu nie ma innego wyboru lub nie jest on sensowny.
Nieprawdą jest, że stosunek dziecka do szkoły zależy od tego, co słyszy w domu – dziecko powyżej pięciu lat jest w stanie myśleć samodzielnie, a powyżej 10 lat wręcz powinno. U nas były częste kłótnie między mną, a moją mamą (byłą nauczycielką) na tym tle. Mając biegunowo przeciwną opinię, byłem jednocześnie przekonany, że skoro ja chodzę do szkoły, a mama opiera się na wspomnieniach sprzed wielu lat – to ja mam rację.
Reszta artykułu bardzo sympatyczna, ale moje wspomnienia są inne – to co dobre w moim życiu, przeważnie odbyło się poza szkołą, a czasem wręcz POMIMO szkoły.
Pozdrawiam.
Bardzo dobrze napisane i świetne refleksje – tak Dzieci nie są moje i dane nam są na chwile, żyją dla jutra a nie dla moich zachcianek … to przeżywałam kiedyś a teraz obserwuje u Synowej i Syna bo Leoś od września pójdzie do szkoły i w kolejce siostra o 2 lata młodsza choć nie ustępuje bratu … pozdrawiam ! Tak pisać i żyć … gratuluje Anna babcia