Nie panikuję – poszczę

Cudowny jest ten Wielki Post! Nikogo nie zostawia obojętnym, wywraca rzeczywistość i zmusza nas wszystkich do zmiany (przyzwyczajeń, schematów, rytuałów itp.). A przecież o zmianę w dużej mierze chodzi w wielkopostnej drodze, nieprawdaż? Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że trudny obiektywnie czas walki z pandemią może nam paradoksalnie pomóc w osobistym nawróceniu. Mnie w każdym razie mijający tydzień bardzo ubogacił, choć oczywiście nie obeszło się bez marudzenia Górze, że nie jestem w stanie zrealizować MOICH planów. Ciągle to u mnie szwankuje – jak sobie już coś zaplanuję, choćby najdrobniejszą rzecz, to trudno mi zaakceptować jakiekolwiek odstępstwa od tego, co mam w głowie. A przecież Jezus nieustannie przypomina nam, że szablonami to się zajmował na etapie, gdy św. Józef uczył go robienia łyżeczek dla Maryi. Jego nauka nie da się wcisnąć w sztywne ramki i ja też muszę z tej wygody zrezygnować.

Czas – jałmużna

Od kilku lat w Wielkim Poście staram się wygospodarować bardzo świadomie jałmużnę z mojego czasu wolnego. W tym roku w sposób szczególny chciałam go oddać … moim dzieciom. Bo chociaż jestem z nimi na stałe w domu, to widzę, że w praktyce rzadko kiedy tak po prostu z nimi się bawię. I założyłam sobie, że powalczę o ten beztroski czas, nie wątpiąc ani przez moment, że przyniesie to bardzo dobre owoce. Założyłam sobie, że zadbam o to, by każdego dnia przynajmniej raz odpowiedzieć pozytywnie (i z ochotą) na ich prośby w stylu: „a pobawisz się ze mną w gotowanie?”, „zrobimy dziś pieczątki z ziemniaka?”, „pogramy w piłkę?”. No. To teraz mam niezłe pole do popisu, nie? 😉 Jezus Żartobliwy pewnie miał niezły ubaw, kiedy usłyszał, co sobie zaplanowałam…

Tydzień w domu z całą trójką (akurat tak się złożyło, że prewencyjnie nie posyłaliśmy dzieciaków do przedszkoli już od poniedziałku) dał mi niezliczoną ilość szans, by ofiarować naszym dzieciom swoją pełną uwagę. Bez pośpiechu, bez ograniczeń, bez wymówek (bo obiad trzeba zrobić, bo jedno odebrać, a drugie gdzieś zawieźć, bo jeszcze pranie, prasowanie, wizyta w urzędzie, telefon do cioci, zakupy, sprzątanie itp. itd). Bo wszystko się dało pogodzić. I wiecie co? Czuję się powalona Miłością. Nie zdawałam sobie sprawy, w jakim pędzie żyjemy, dopóki świat nagle nie stanął, a z nim my.  A przecież wydawało mi się, że zręcznie wymykam się etykietkom „uber-mamy” i doskonale harmonizuję naszą codzienność między tym, co trzeba, a tym, że chcemy wieść spokojne, dobre życie. Miałam wrażenie, że żyjemy sobie we własnym rytmie, ale najwyraźniej się myliłam. Leniwe poranki, spokojne rozmowy, a nade wszystko brak przymusu, że trzeba gdzieś, na którąś zdążyć, jakiś temat ogarnąć, koniecznie w coś się zaangażować – pokazały mi, jak mało czasu dla Bliskich mamy realnie. Mijające dni to dla mnie feeria emocji: od zachwytu nad naszą progeniturą (jacy oni są fajni!!!) po fizyczne wykończenie (bo jednak trójka maluchów potrafi momentami zmęczyć równie dobrze jak poranny fitness z Panią Chodakowską). Ale dominuje spokój. I wdzięczność nad stworzeniem, nad życiem, nad rodziną, nad więzią, jaka została nam dana do pielęgnacji.

Tęsknota – post

Mój post od informacji szlag trafił. A właściwie koronawirus. Chociaż programowo nie mamy w domu telewizora, a w Wielkim Poście zdecydowanie ograniczyłam styczność z innymi mediami, to w tym wypadku nie byłam w stanie nie śledzić doniesień publicznych. Ale narzucone nam (całkiem słusznie) ograniczenie możliwości zgromadzeń, sprawia, że o wiele dotkliwiej odczuwam inny głód: bliskości z Panem Jezusem w Eucharystii, wspólnoty Kościoła, dotyku drugiego człowieka. Myślę, że to niezwykła szansa – zacząć naprawdę tęsknić. Pozwala zauważyć i docenić to, co wydaje się oczywiste, powszednie i na wyciągnięcie ręki.

Relacja – modlitwa

Ograniczenie dostępności praktyk religijnych pozwoliło mi też wypłynąć na głębokie wody duchowej adoracji i uwielbienia. Trudna to sztuka. Skoncentrować się, skupić na Bogu w swoich czterech ścianach, gdy maluchy ni hu hu nie chcą zrozumieć, że teraz jest czas UWIELBIENIA, to dla mnie spore wyzwanie. Tak łatwo o to w kościelnych murach. Ale to dobrze pokazuje, jak ciągle oddzielam sacrum od profanum. A tego nie chcę. Chcę, by w moim sercu nie było rozdziału na te dwie sfery, tylko by świadomość, że Bóg jest blisko, przenikała każdą chwilę mojej codzienności. Wreszcie mam okazję przećwiczyć to w praktyce bez żadnych wymówek.

Miłosierdzie – rekolekcje

I jest jeszcze kwestia rekolekcji. Mieliśmy z Mężem mocne postanowienie, by w trakcie tych 40-stu dni uczestniczyć w jakichkolwiek, bo wiemy, że takie wyrwanie się z rutyny codzienności jest niezwykle pomocne w duchowych zmaganiach. Wiadomo jednak, że takiego czasu nie będziemy mogli przeżyć. Ale serce rośnie, gdy wokół tyle uczynków miłosierdzia dzieje się na naszych oczach. I każdego dnia możemy zrobić coś dla bliźniego – choćby oznaczało to to, że nie wyjdę z domu, bo mam katar. Myślę, że to najlepsze rekolekcje, jakie mogły nas spotkać. I do tego powszechne!

Arcybiskup Ryś poprosił, byśmy „rozpalili w sobie wyobraźnię miłosierdzia„. Jestem przekonana, że taki postulat może pomóc każdemu dobrze przygotować się do świętowania Zmartwychwstania. Koronawirus nam w tym na pewno nie przeszkodzi. Trzeba tylko otworzyć serce na zmianę. W każdym razie tego sobie i Tobie życzę!

 

1 thoughts on “Nie panikuję – poszczę

  1. Mam podobne refleksje – tam gdzie wzmógł się grzech (czytaj lęk, panika, choroba), tam jeszcze obficiej rozlała się łaska.
    Uczymy się od paru tygodni, że w kulturze, która stawiała na indywidualizm ważniejsza jest jednak solidarność i zdolność do poświęcenia się. A także wdzięczność.
    Ten czas może stać się wielkimi rekolekcjami (recollectio, przypomnieniem o tym, co ważne, powrotem do siebie) dla każdego człowieka. Oby był.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *