Każda Wielkanoc jest inna, tak jak inna jest droga, która do niej prowadzi. Kolejny rok z rzędu tego doświadczam, stając u progu Wielkiego Postu. I chociaż to może na pierwszy rzut oka wydać się nieco niestosowne, ogromnie się cieszę na ten czas. Uśmiech nie schodzi mi wręcz z twarzy 🙂 Mimo iż szczerze nie cierpię gorzkich żali, dróg krzyżowych i rozpamiętywania Pasji. Wiem jednak, że bardzo ich potrzebuję, tak, jak inspiracji/motywacji, by dokopać się do tych pokładów Dobra, które we mnie są, a które pokrywa kurz przyzwyczajeń, zabiegania i bylejakości. W końcu chrześcijaństwo to życie w nieustannym poczuciu porażki 😉 A nic mnie tak dobrze nie stawia do pionu, jak świadomie przeżyte nawrócenie. Oto będę walczyć przez najbliższe 40 dni.
Nie cel, a droga
Świadomość wydaje mi się przy tym kluczową sprawą. W poprzednich latach zdarzało mi się obudzić gdzieś w okolicy Wielkiej Środy i z zaskoczeniem stwierdzić: „Eeej, co jest? to JUŻ?”. Działo się to w czasach, gdy do Wielkiego Postu podchodziłam jak do listy zadań, które należy odhaczyć. Dziś wiem, że liczy się nie tyle cel, miejsce, do którego chcę dotrzeć, co sama droga. Może właśnie dlatego, że samo miejsce jest dość nieprecyzyjnie określone – chcę znaleźć się: „bliżej Boga”. Z góry zakładam, że nie spotkam Go twarzą w twarz (choć kto Go tam wie ;-)), ale przecież na dobrą sprawę to nie dojrzałam jeszcze do takiego pragnienia. Co nie zmienia faktu, że marzę o tym, by nasza więź była coraz mocniejsza, by lepiej Go poznawać i w relacji z Nim uczyć się lepiej kochać. I to pragnienie uświadamiam sobie każdego poranka, usilnie starając się, by po otwarciu oczu i nieodzownym akcie strzelistym, szepnąć Mu jeszcze: „Bądź blisko!” – zanim poranne pandemonium wciągnie mnie na dobre.
„Taka zwyczajna”
Nie mam wielkich postanowień, nadzwyczajnych planów czy specjalnej checklisty, co ma mnie do Boga w tym czasie zbliżyć. Choć dobrze wiem, jakich drogowskazów będę się trzymać. Będzie i post, i modlitwa, i jałmużna, ale bynajmniej nie rodem ze średniowiecznej „Księgi Postnych Praktyk”. Poszczę od nadmiaru informacji, by zrobić Bogu miejsce w swojej głowie, modlę się chrześcijańską medytacją, by wzmocnić naszą więź, oddaję swój wolny czas, by uwrażliwiać serce. Nic szczególnego. Ale ufam, że owoce będą więcej niż dobre.
Może dlatego, że mijający rok upływa mi pod znakiem czegoś, co nazwałam sobie „duchowym dowartościowaniem przeciętności”. W moim przypadku oznacza to usilne starania, by zaakceptować, że szare, zwykłe życie nie jest gorsze od tego, które naznaczone jest męczeńską krwią i zewangelizowanymi tłumami. Podobno, kiedy zmarła św. Tereska od Dzieciątka Jezus, siostry długo zastanawiały się, co wyryć na jej nagrobku. Bo ona była „taka zwyczajna” – miały sarkać. Cóż. Mam dziwne przeczucie, że sama bym pewnie dołączyła do tego chóru, gdyby dane mi było znać Małą Tereskę za życia. Korona-wirus ma też bowiem swą odmianę duchową. Cierpią na niego wszyscy, którzy tak jak ja, nagminnie zapominają o nazaretańskim, kilkudziesięcioletnim „epizodzie” życia Jezusa, a skupiają się tylko na Jego misji i mesjańskim powołaniu, których symbolem jest krzyż i cierniowa korona.
Prawdziwe wyzwanie
Tym, co tak naprawdę jest dla mnie najtrudniejsze w Wielkim Poście, to świadome przeżywanie go z naszymi dziećmi. Jak rozmawiać z kilkulatkami (2, 4, 6 lat) o samym sercu tajemnic naszej wiary? Jak przygotować je do Wielkiej Nocy na miarę ich możliwości, a jednocześnie uniknąć budowania fałszywego obrazu Boga Ojca, którego raz w roku trzeba do siebie przekonywać „naręczem dobrych uczynków”?
Pomyśleliśmy, że przede wszystkim chcemy, by dzieci miały świadomość, że taki czas jest czasem wielkiej łaski i że – jak wszystko, co dobre na tym świecie – ta łaska jest nam dana od Pana Boga. W środę popielcową usiedliśmy razem na kanapie i najprościej jak potrafiliśmy, zaczęliśmy im opowiadać, czym dla nas samych jest Wielki Post. Najpierw obejrzeliśmy dokładnie ich pokój. Po dniu zabawy wyglądał jak … pokój dziecięcy po dniu zabawy (efekt potyczki między Hunami a Wizygotami miał pewnie podobne skutki w krajobrazie) 😉 Tu i ówdzie walały się klocki, kocie kłaki, ubrania. Potem przeszliśmy po mieszkaniu, zwracając uwagę na kurz, który osiadł na półkach, koci żwirek, który pałętał się tu i ówdzie i stertę brudnych naczyń w zlewie. To pozwoliło nam pokazać, że niestety, choć bardzo nie lubimy bałaganu, to w życiu codziennym nie jesteśmy w stanie go uniknąć. I z naszymi sercami jest podobnie. Ciągle trzeba je sprzątać i tak urządzać, by były jeszcze piękniejsze. Nie dlatego, żeby się Pan Bóg cieszył, tylko dlatego, że dzięki temu nasze życie i świat jest lepszy.
Potem próbowaliśmy im opowiedzieć prostym językiem, czym jest post, jałmużna i modlitwa. Mówiliśmy, że to takie specjalne narzędzia do sprzątania serca, które wymyślił dla nas Pan Bóg. Zasady ich działania staraliśmy się wytłumaczyć na prostych przykładach. Kiedy sobie czegoś odmawiasz, jesteś w stanie lepiej zrozumieć, jak czuje się ktoś, kto nie ma tyle, co Ty. A jeśli oddasz komuś coś, co jest dla Ciebie ważne i zrobisz to dlatego, że chcesz wywołać na czyjejś twarzy uśmiech, to na własnej skórze przekonasz się, jak wielką moc mają małe gesty. A o tym, co dobre i co złe w naszym życiu zawsze warto rozmawiać z Panem Bogiem. Tak jak z Mamą i Tatą. I tak, jak Rodzicom mówi się o rzeczach trudnych, by pomogli je rozwiązać, tak Panu Bogu warto przynosić wszystkie te sprawy, które frasują małe serduszka. Bo razem zawsze jest lżej nieść to, co ciężkie i milej cieszyć się tym, co radosne.
Potem zrobiliśmy nasz własny kalendarz wielkopostny.
Dzieciaki uwielbiają (robić) kalendarze adwentowe i takie odliczanie czasu do święta bardzo pomaga nam w świadomym przygotowywaniu się do świąt Bożego Narodzenia. Pomyśleliśmy więc, że to będzie dobry sposób, by rodzinnie przygotowywać się także do Wielkiej Nocy. Nasz kalendarz to 40 serduszek, w które każdego dnia zamierzamy wpisywać, z jakiego „narzędzia o sprzątania serca” udało nam się skorzystać. Chcemy w ten sposób wciągać dzieciaki w przeżywanie Wielkiego Postu, a jednocześnie wierzymy, że będzie to świetny pretekst do rozmów o miłości i kochaniu. Bo przecież na takie tematy z kilkulatkami można już bardzo mądrze porozmawiać 😉 Wczoraj np. dzieciaki chciały modlić się za zmarłych, a my wykorzystaliśmy ich chęci, by zatroszczyć się o ludzi, którzy umarli nagle albo „w pokłóceniu” z Panem Bogiem. Odkryliśmy też zalety jałmużny z kolorowanek i postu od słodkiego „co nieco”;-)
Wszyscy jesteśmy dziećmi. Boga.
Często doświadczam tego, że dzieci ewangelizują mnie jak nikt inny. Wierzę, że Miłość jest prostą sprawą do zrozumienia, choć trudną do realizacji w praktyce. Kiedy muszę opowiedzieć moich maluchom o tym, w co wierzę, dlaczego i co mnie do Boga pociąga, co krok odkrywam w sobie nieuporządkowane tematy i nieumiejętność znalezienia adekwatnych słów. To mnie popycha do rozwoju. Myślę więc, że nasz wielkopostny kalendarz przyniesie korzyści wszystkim członkom naszej rodziny. Nawet jeśli każdego wieczora będziemy musieli – jak przedwczoraj – zastanawiać się, jaki wpływ na nasze serca miało nauczenie się przez Nadię nadmuchiwania balonów (tak, tak – takie pytanie też padło) 😉
Dziękuję za Wasze świadectwo żywej wiary! I inspirację do tego jak być świadkiem wiary dla Dzieci.
Pani Agato, ja też nie mogłam kiedyś zrozumieć nabożeństw ku czci Męki Pańskiej. Ale troszkę lat mi przybyło i zaobserwowałam, że mało rzeczy tak skutecznie człowieka zabezpiecza przed grzechem ciężkim, jak właśnie rozmyślanie o Męce Pana Jezusa. I jednocześnie wzmaga to naszą miłość ku Niemu.
PS Świetny ten Państwa kalendarz! 😉 Milion razy lepszy, niż taki ze słodyczami (który zresztą przeczy idei wyrzeczeń wielkopostnych).