Często myślę sobie, że współczesnym karabinem maszynowym, którym posługuje się zły, jest LĘK. Pociski tej broni mają szeroki i niekontrolowany zakres rażenia. Zabijają w nas ufność, miłość do świata i do drugiego człowieka, spychają do okopów i twierdz z coraz grubszymi murami. Sama – chociaż bardzo się przed tym bronię – wielokrotnie łapię się na tym, że strach potrafi doskonale zniekształcić mi obraz świata, który mnie otacza. Dlatego chętnie sięgam do książek, które pokazują bogactwo i złożoność współczesnego społeczeństwa. A lektury, które pozwalają oswoić „innego”, są mi szczególnie bliskie. Zwłaszcza te dla dzieci.
Nie musimy być tacy sami!
Małe dzieci nie tyle analizują świat, co go przyjmują. Z tym, że ich empatia i takt są zazwyczaj niezbyt rozwinięte, dlatego książki takie, jak „Dziwaki” mogą być świetną inspiracją do rozmowy o tym, że ci, którzy nie wpisują się w standardy i ogólnoprzyjęte normy, nie są ani gorsi od większości, ani źli, ani wyzbyci uczuć czy pragnienia przynależności. To, że ludzie wyglądają przeróżnie, że mają różne zainteresowania i talenty jest przejawem nieskończonej kreatywności naszego Stwórcy 😉 I warto się zawsze zastanowić, czy pokazywanie danego „odmieńca” palcem, podśmiewanie z jego inności czy unikanie jego towarzystwa ma cokolwiek wspólnego z przykazaniem miłości.
„Dziwaki” Marii Szajer to mała, kartonowa książeczka, która spodobała się całej trójce naszych latorośli. Iwan (prawie dwulatek) uznał, że format jest dla niego idealny, a tektura smakowita i odpowiednio gruba.
Starszyzna (czterolatka i sześciolatek) zaśmiewali się do rozpuku z zabawnego, wierszowanego tekstu. Matka zresztą też się chichrała.
Bohaterem książki jest wieloryb, który jest bardzo, bardzo maleńki. Właściwie tyci tyci.
Jak łatwo się domyślić, większość „normalnych” wielorybów traktuje takiego odmieńca niezbyt miło. Szyderstwa i wytykanie płetwami sprawiają, że maluch postanawia uciec, zamieszkać w butelce i w niej przemierzać morza i oceany. I w ten sposób trafia, wyobraźcie sobie, do Warszawy! Bo oto z Wisły wyławiają go Słoń z Trąbą w Miejscu Ogona i Łysy Jeż.
Doborowe towarzystwo prawda? Przy czym, jak się okazało, byli to tylko dwaj przedstawiciele sporego grona indywiduów. Bo wyobraźcie sobie, że gromadka wyśmiewanych stworzeń (z brakami, z kłopotliwymi przywarami, z nietypowymi cechami) stworzyła miejsce, w którym wszyscy żyli w zgodzie, wzajemnej akceptacji i szacunku. Dom, w którym to, że nie są tacy sami, jak inni, nie jest powodem do pogardy czy naśmiewania. I właśnie tam zaprosili tyciego wieloryba, który z radości i wzruszenia podobno urósł aż o milimetr.
Przyznam się Wam, że gdy po raz pierwszy czytaliśmy tę książkę (bo potem maltretowaliśmy ją dobre dwa tygodnie dzień w dzień), w duchu pomyślałam sobie, że z Autorki jest niezła żartownisia. No bo, czy nie zakrawa na sarkazm, że owe „dziwaki” znalazły przytulny dom na ul. Dziwnej w … Warszawie. W Polsce znaczy się. W kraju, w którym, jak wiadomo, w ostatnich latach z otwartymi ramionami przyjmujemy uchodźców, a o osobach chorych psychicznie czy politykach obojętnie jakiej denominacji wyrażamy się z całkowitym szacunkiem i empatią. „Jasssne…” – pomyślałam w duchu, a przed oczami stanęły mi prawdopodobne reakcje sąsiadów naszych sympatycznych bohaterów… A dzieciaki bardzo rezolutnie zauważyły, że wszystko fajnie w tym domu, ale dlaczego wśród jego mieszkańców nie ma np. „normalnych” słoni? No właśnie, dlaczego?
Inny – nie znaczy gorszy
Na szczęście z biblioteki przyniosłam w tym czasie książkę jednej z moich ulubionych autorek – Astrid Desbordes -„Coś”. To ona pomogła mi dzieciom pokazać mechanizm, że to, co inne, najczęściej wzbudza w nas lęk.
Pewnego razu wiewiórek Edzio i puchacz Jerzy natknęli się na tajemniczego stwora. To „coś” jest dla nich zupełnie obce i z miejsca wzbudza nieufność, która dość szybko przeradza się w niechęć.
[Uwaga! Jeśli chcecie wytłumaczyć dziecku, dlaczego tworzenie „stref wolnych od COŚ-ów” jest złe, a nie chcecie ich od razu wprowadzać w tak dramatyczne tematy jak Holocaust, to ta pozycja będzie jak znalazł.]
Puchacz Jerzy próbuje swój strach okiełznać wiedzą, ale i tak koniec końców najlepszą metodą okaże się empatia. Na drugi dzień w przebraniu wybierze się ponownie nad rzekę i na własnej skórze przekona, jakie to uczucie, gdy nikt nie chce cię słuchać i wszyscy się ciebie boją.
Ta cenna lekcja i odrobina brawury pozwoli mu zbliżyć się do Cosia i doświadczyć, że obcy nie ma złych zamiarów i bardzo potrzebuje ciepłego przyjęcia.
Do zaprzyjaźnienia potrzebny będzie jeszcze niewielki udział zielonych ciasteczek… 😉
… Ale grunt, że wszystko dobrze się kończy. Bo wszystko zależy od miejsca siedzenia, chciałoby się rzec.
Zmień patrzenie
Albo od punktu widzenia. I o spojrzeniu właśnie traktuje ostatnia z książek, którą chciałabym Wam w tym temacie polecić. „Cudowny chłopak. Wszyscy jesteśmy wyjątkowi” Raquel Pallacio (właściwie: Jaramillo) to opowieść o chłopcu, który choć ma marzenia takie jak inni jego koledzy, to wszyscy widzą w nim tylko jedno. To, że ma tylko jedno oko.
I przez to, że większość ludzi zwraca uwagę tylko na jego wygląd, August (bohater książki) czuje się jak ufo.
A czasami wystarczyłaby tylko zmiana perspektywy – dostrzeżenie, że świat jest pełen różnych ludzi i stworzeń i na tym tle ktoś bez ręki czy z podwójną brodą nie jest ewenementem, a po prostu równowartościowym elementem mozaiki wszechświata.
Historia Augusta sprowokowała nas do rozmowy o niepełnosprawnościach i naszym ich postrzeganiu. To dzięki tej lekturze nasze dzieci przestały wreszcie zwracać głośno uwagę na Pana z jedną nogą, którego mijamy w drodze do przedszkola. Zawsze było mi przykro, że komentowały donośnie: „Mamo, a ten pan nie ma nogi!”. Wiedziałam, że stwierdzały tylko fakt, ale kompletnie nie potrafiłam ich przekonać, że Panu takie słowa mogą sprawiać przykrość. „Cudowny chłopak…” najwyraźniej lepiej podziałał na ich wyobraźnię niż moje pogadanki dydaktyczne 😉 I teraz czasami, gdy go mijamy, Borys szepcze mi konspiracyjnie: „Mamo, ten pan tak naprawdę tylko trochę inaczej wygląda, ale jest taki sam jak my, wiesz? To kwestia patrzenia”.
No właśnie. Miejmy zawsze otwarte oczy i serca, by w „innym” w pierwszej kolejności dostrzegać Dobro i Pana Boga. Takich spojrzeń nigdy dość.