Reaguj. Choćby słowem

Jakiś czas temu katolicki świat poruszyła informacja, że Benedykt XVI wraz z kard. Robertem Sarahem popełnili książkę, w której z mocą piszą o wartości celibatu. Pikanterii całości dodawał fakt, że dzieło miało ukazać się w niedługim czasie po zakończeniu tzw. Synodu Amazońskiego i być głosem nie tyle w sprawie, co przeciwko. Nie minął dzień, a media jeszcze bardziej zelektryzowała wieść, że Papież-Senior wycofał się z sygnowania książki swoim imieniem.

Imię wiary-godne

Żyjemy w takich czasach, w których coraz bardziej doskwiera nam głód autorytetów. Pewnie nie każdy się z tym zgodzi i niejeden zakrzyknie, że przecież postmodernizm, indywidualizm, kryzys rodziny i inne klęski świata sprawiają, że wszystko i każdy może zostać zakwestionowane, a gloryfikowana wolność popycha nas do pielęgnowania tylko własnych przekonań. Nie przeczę, że wszystkie te zjawiska we współczesnym, zachodnim świecie w tej czy innej formie możemy zaobserwować. Historia książki „Z głębi naszych serc” pokazuje nam jednak, że im więcej szans wypowiedzenia się mamy, tym bardziej szukamy kogoś, kto naszym treściom nada znaczenie. Bo w przeładowanym informacjami i dostępnością świecie, jak tlenu potrzebujemy przewodnika, kogoś, kto pozwoli nam rozeznać się w niuansach tematu i doda siły przekonywania (by nie powiedzieć – rażenia) naszym argumentom. Pytanie tylko, czy potrafimy zidentyfikować w swoim otoczeniu prawdziwe autorytety? I czy sami wiemy, jak się nim stawać dla naszych najbliższych?

Jak się robi autorytet

Wbrew pozorom na takie pytanie warto sobie samemu odpowiedzieć. Ono może nam dużo pokazać. Bo co sprawia, że ktoś dla jednych jest autorytetem, a dla innych nie? Czy mamy jeszcze na świecie ludzi, których obiektywnie uznalibyśmy za bezdyskusyjne wzory do naśladowania? Co jest ich wyznacznikiem – wiek, status materialny, odznaczenia, zdobyte wykształcenie? A może ta kategoria należy po prostu do intersubiektywnie rozpoznawalnych i w ogóle nie ma się nad czym zastanawiać?

Nie znam nikogo, kto by w jakikolwiek sposób zakwestionował wiedzę Papieża-Seniora i jego oddanie sprawom Kościoła. Na swoją pozycję pracował latami, a jego dorobek (nie tylko intelektualny!) wzbudza powszechny szacunek. Niezależnie od tego, że dla przeciętnego kapłana czy wiernego czytanie „Jezusa z Nazaretu” pozostaje przyjemnością na miarę obcowania z inskrypcjami z kamienia z Rosetty. Nie trzeba być jednak benedyktologiem, by widzieć, że Joseph Ratzinger jest człowiekiem, który dokłada wszelkich starań, by jego doczesne życie było spójne z tym, co głosi. Żyjąc ciągle – nomen omen – „na świeczniku” dba, by jego imię pozostawało wiary-godne. To ważna wskazówka dla każdego z nas!

Papież-Senior dał się dotąd poznać jako człowiek wyważonych poglądów, nieskłonny do podejmowania pochopnych decyzji. Tym bardziej zwraca więc uwagę jego determinacja, by wycofać swoje nazwisko z publikacji. Dlaczego się na to zdecydował? Czy uznał, że przez formę książki jego wypowiedzi mogą zostać opacznie zrozumiane? Czy zniesmaczyła go medialna otoczka i stwierdził, że sprawa nie przyniesie Kościołowi dobrych owoców? A może doszedł do wniosku, że stał się ni mniej ni więcej a dźwignią handlu? Jakiekolwiek powody nie legły u początku tej decyzji (bo przecież tak naprawdę ich nie znamy) – dla mnie świadczy ona o niebywałej sile charakteru.

Co zrobisz, gdy…

Nie jest łatwo wyrazić głośno swój sprzeciw, zdumienie, brak aprobaty, gdy presja otoczenia, konwenansów, czasu i przestrzeni daje o sobie znać. Najprawdopodobniej, gdyby Papież-Senior nie poprosił o usunięcie swojego nazwiska z okładki wiadomej książki poświęconej kapłaństwu i celibatowi, do dzisiaj większość katolików żyłaby w błogiej nieświadomości jej istnienia. I nie generowałoby to dodatkowych kosztów wydawniczych. Szymon Hołownia również mógł zagryźć zęby i nie chcąc zakłócać przebiegu Eucharystii, poczekać końca Mszy i po niej podejść do kapłana w celu wyjaśnienia, dlaczego ten nie chciał mu udzielić komunii, a o przykrym incydencie, którego stał się bohaterem, nie pisać w mediach społecznościowych. Można było tak zrobić, a jednak obaj Panowie zdecydowali się głośno wyrazić swój sprzeciw. Zastanawiam się, co nimi kierowało i co ja bym zrobiła na ich miejscu.

„To nie ma sensu” – zaklęcie, którym bardzo często zamykamy sobie drogę od myśli do działania pojawia się w mojej głowie zdecydowanie zbyt często. Niestety. Troskliwe pielęgnowanie swojej strefy komfortu nie wydaje mi się jednak tylko moją przypadłością. Może dlatego tak bardzo porusza mnie postawa obu Panów w tych sytuacjach? Trzeba mieć sporo pewności siebie i wewnętrznej determinacji, by w konfliktowej sytuacji nie iść na łatwiznę, tylko robić to, co się uważa za słuszne. I o ile w przypadku Pana Hołowni jego reakcja (głośne zapytanie celebransa: „Dlaczego?”) siłą rzeczy musiała być odruchowa, to Papież-Senior miał większy komfort działania. Nie zmienia to faktu, że obaj zdecydowali się zrobić coś, co było w danym momencie niewygodne. Po co? Wydaje mi się, że po to, by jednoznacznie postawić granicę złemu. I to kolejna ważna wskazówka dla nas.

Niewypowiedziane nie istnieje

Jesteśmy ludźmi Słowa, ale bardzo rzadko zwracamy uwagę na to, jakie słowa padają z naszych ust. Plotkujemy (przecież „tylko” w zaufanym kręgu, wiadomo, że to nie „obmowa”, a jedynie spuszczanie pary z czuba), przeklinamy (oczywiście „tylko” odruchowo), narzekamy (ale jak tu nie sarkać, gdy to nasze życie takie trudne, pospieszne, ciągle niewystarczające), gadamy, a nie rozmawiamy… Komplementy przechodzą nam z trudem przez usta, nie wspominając już o sprzeciwianiu się czemuś czy mówieniu prawdy. Zwłaszcza tej trudnej dla kogoś. A potem nieustannie dziwimy się, że na świecie tyle kłamstwa, obłudy, nienawiści i głupoty.

Zazwyczaj oczekujemy zdecydowanych reakcji od tych, których w ten czy inny sposób uznajemy za nasze autorytety. Wysłuchujemy ich stanowisk, uspokajając sumienia, że ktoś wreszcie „nazwał rzeczy po imieniu”. Być może zakładamy, że ich głos jest donośniejszy niż nasz. Że mają lepsze argumenty. Większe umiejętności w ich artykułowaniu. Ale przecież to mylne założenie. Bo przecież to od naszych zwykłych, pojedynczych, indywidualnych decyzji zależy, czy jakieś zło powszednieje, czy stawia mu się granicę (świetnie ilustruje to ta reklama, choć podobne przykłady można mnożyć). Tylko, że w praktyce dnia codziennego schody zaczynają się wtedy, kiedy sprzeciw/uwaga ma przejść przez nasze usta. Myślę (z niepokojem!) o tych wszystkich momentach, kiedy „dla świętego spokoju” milczałam. Bo „z głupotą się nie dyskutuje”, bo „chamstwo najlepiej ignorować”, bo „przecież nie będziemy o tym dyskutować przy niedzielnym stole”. A może właśnie moje milczenie utwierdziło kogoś w przekonaniu, że świat jest czarno-biały i cała ludzkość podziela jego, choćby najgroźniejsze – w mojej opinii – poglądy?

Powiedz to jeszcze raz. Tylko z miłością

Obserwuje czasem nasze dzieci, jak zupełnie inaczej zachowują się, kiedy dopilnujemy tego, by chwalić je na głos. Kiedy mówimy im o tym, jak dumni jesteśmy z ich wysiłków i jak szczęśliwi, że tacy, jacy są, są dla nas darem. Wspominam serdeczne zainteresowanie na twarzach obcych mi ludzi, którym od czasu do czasu mam okazje opowiadać o mojej miłości do Najlepszego z Mężów. I myślę o tym, jak ważne jest, by to, co mamy dobrego w sercu wszem i wobec artykułować. Ale jest jeszcze druga strona – trzeba nam jednocześnie jednoznacznie i głośno mówić o tym, co złe. Nie bać się wyśmiania, lekceważenia, ironii, szyderstwa innych ludzi. Jest tylko jedno zastrzeżenie – trzeba przy tym być człowiekiem, który w każdym miejscu i czasie wypowiada się Z MIŁOŚCIĄ do drugiego. O! To dopiero jest sztuka! Powiedzieć coś trudnego i ważnego, ale tak, by druga osoba nie została przytłoczona naszą osobowością albo poglądami, tylko poczuła się przez nas kochana. Tego można się uczyć tylko u Źródła. Bo to był Jego pomysł, by Słowo stawało się ciałem. Każdego dnia.

 

// Zdjęcie na stronie głównej pochodzi z serwisu Pixabay

 

 

10 thoughts on “Reaguj. Choćby słowem

  1. W imię prawdy reaguję słowem.
    Wszyscy poznaliśmy najnowszy spot SZYMONA HOŁOWNI o brzozie smoleńskiej. Wstyd i hańba , ale nawet nie tyle za sam spot (choć także), tylko za kłamliwe słowa SZYMONA HOŁOWNI, że to nie jego wina i nic na ten temat nie wiedział. Hołownia to smarkacz, który kłamie niczym dzieciak, bo nie potrafi się przyznać i stanąć w prawdzie. Czy to na pewno pani kandydat ???

    1. Panie Janie, zgadzam się, że nawiązanie do „brzozy smoleńskiej” było zupełnie nie na miejscu i także zareagowałam na to słowem skierowanym bezpośrednio do „Ekipy Szymona”. Nie dziwię się Pańskiej emocjonalnej wypowiedzi. Natomiast po wysłuchaniu przeprosin Pana Hołowni, a przede wszystkim po przeczytaniu Jego programu, który jest udostępniony na jego stronie (holownia2020.pl) – mimo wszystko nadal będę życzliwie przyglądać się tej kandydaturze. Wiele punktów w Jego programie jest zbieżnych z moimi oczekiwaniami wobec prezydentury. Nie wierzę przy tym w idealnych kandydatów (przynajmniej nie w demokratycznych ustrojach), a mój głos ostatecznie oddam w maju. Kampania będzie krótka, ale z pewnością będziemy mieli szanse wyrobić sobie zdanie o każdym z kandydatów. Mnie marzy się Prezydent pozapartyjny. Ale zdaję sobie sprawę, że to nie może być jedyny wyznacznik dla mojego głosu. Będę więc z uwagą śledzić poczynania, stanowiska i programy wszystkich kandydatów.

      1. Dziękuję za odpowiedź. Tak, proszę Pani, mój komentarz może i był nadmiernie emocjonalny, ale nikt nie lubi, jak się z niego robi wariata. Mnie bardzo ubliżyło to, że p. Sz. Hołownia traktuje i uważa Polaków za ludzi „inteligentnych inaczej”.

        Zestawmy fakty.
        Poniżej przedstawiam krótki fragment tekstu ścieżki dźwiękowej do owego spotu, której notabene lektorem był nie kto inny, tylko sam Sz. Hołownia:

        „…Do roboty! Będziemy pracować na dobre jutro, a nie znośne dziś.
        Budować trwałe relacje i plany, nie pełne dziur.
        Trzymać się w pionie.
        BĘDZIEMY WALCZYĆ O KAŻDE DRZEWO, NIE TYLKO O JEDNO.
        Mamy talent, energię, wiarę, że można, że trzeba, że jeszcze nam się chce…”

        W czasie wypowiadania przez p. Sz. Hołownię słów :”będziemy walczyć o każde drzewo, nie tylko o jedno” na ekranie pojawia się brzoza, a zaraz potem papierowy samolocik.
        Szymon Hołownia choć przeprasza za spot, to jednocześnie usilnie nas zapewnia, że tego feralnego fragmentu spotu z pewnością nie wiązał z katastrofą smoleńską (brzozą smoleńską). Oto fragment jego wyjaśnień:

        „…Nagrywając do niego w koszmarnym przedstartowym zabieganiu tekst lektorski, w ogóle nie dostrzegłem w nim aluzji do Smoleńska, nie zwróciłem uwagi na to, czy w tle mojej narracji pokazywana jest brzoza, czy inne drzewo, nie zauważyłem nieszczęsnego papierowego samolotu – mi ów film opowiadał zupełnie inną historię.”

        Dźwięk do tego typu spotu nagrywa się co najmniej kilka razy po to, aby wybrać najlepsze z uzyskanych nagrań. Każdorazowo lektor (tu p. Sz. Hołownia) ogląda film, by móc jak najlepiej zsynchronizować słowa z obrazem na ekranie. Pan Sz. Hołownia jest bardzo inteligentnym mówcą. Na temat brzozy smoleńskiej wypowiadał się w swoim życiu wiele razy. A podczas kręcenia tego spotu biedak zupełnie nie widzi co dzieje się na ekranie i nie słyszy (bo nie rozumie), co sam mówi, choć synchronizacja wizji z fonią wymaga właśnie starannej, nienagannej uwagi.
        Jeżeli ktokolwiek uwierzył w te jego wyjaśnienia, to musiał postradać zmysły!

        Szymon Hołownia swoimi pokrętnymi wyjaśnieniami (kłamstwami, nazywajmy rzeczy po imieniu) obraża nie tylko mnie, Panią również i panią Beti i każdego myślącego Polaka. Dodatkowo całą winę za to „zamieszanie” obciąża swój sztab wyborczy. Kandydat na prezydenta winien charakteryzować się męstwem, odwagą, a nie jak mały chłopiec chować się za plecami własnego sztabu. Przykre to, bo p. Sz. Hołownia jeszcze nie dojrzał do roli kandydata na prezydenta. Sporo wody w Wiśle jeszcze musi upłynąć…

        https://marketingprzykawie.pl/espresso/spot-wyborczy-szymona-holowni-brzoza-samolotem/

    2. I to jest komentarz wg Pana godny powyższego wpisu?
      Gdzie i czym wg Pana jest prawda, „w której” powinien stanąć Szymon Hołownia (trochę nie rozumiem, jak można stanąć w prawdzie, ale to może licentia poetica)? Bo wypisywanie właśnie takich tekstów i komentarzy jest tym, co powoduje, że żyjemy w narodzie, który coraz bardziej się nienawidzi. Narodzie, w którym słowo „prawda” przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie, bo każdy ma swoją i biada tym, którzy się z nią nie zgadzają.
      O argumentach ad personam typu smarkacz i kłamca już nawet nie chcę wspominać.
      Tak, Szymon Hołownia daje *nadzieję* (nie pewność!) na powrót do normalności. Na przywrócenie godności urzędu prezydenckiego.

      PS słowo zamknięte w symbol asteryska (*) oznacza pogrubienie, nie żadne cudzysłowy, ironie czy inne sarkazmy.

      1. Szanowna Pani, stanąć w prawdzie to znaczy przyznać się do błędu i nie lawirować, ani nie zasłaniać się drugimi, zwłaszcza wtedy, gdy samemu się nabroiło. Przypuszczam, że zarówno sztab wyborczy i p. SZ. Hołownia umyślnie, z rozwagą umieścili w tym spocie smoleńską brzozę. Przeliczyli się tylko z odbiorem tego przekazu przez Polaków. Wszyscy politycy w naszym kraju od lewej strony po skrajną prawicę (jak jeden mąż) byli zniesmaczeni tym spotem. Tylko z tego powodu p. Hołownia się z niego wycofał. Vox populi, vox Dei – to jedna z zasad, którymi rządzą się wybory. Prawda się nie liczy w ogóle. Liczą się dane wyjściowe algorytmów, np. co warto (a czego nie) powiedzieć w kampanii, by rosły sondażowe słupki. Większe szanse na wybór ma „plastelina” typu: jak zostanę prezydentem, to bez problemu podpiszę ustawę o związkach homoseksualnych. W takim tonie wypowiadał się Pani kandydat, p. Sz. Hołownia. Katolik i zarazem zwolennik usankcjonowania w naszym kraju związków homoseksualnych.
        A co, kto mu zabroni? Pani?

        1. Dzięki temu spotowi, a także wszystkim, którzy – jak Pan – doszukują się w nim nawiązań do Smoleńska i tamtejszej katastrofy (który to temat przez 10 lat stał się niestrawny niczym odgrzewany wielokrotnie kotlet) głośno się zrobiło o p. Szymonie – i bardzo dobrze. Tyle czasu antenowego w publicznej telewizji, toż to skarb.
          Jedna z zasad PR głosi – nieważne co piszą/mówią, ważne, żeby nazwiska nie przekręcili.
          Nie zamierzam p. Szymonowi czegokolwiek zabraniać. Uwaga, powiem więcej – nie mam nic przeciwko związkom partnerskim w naszym kraju. Nawet jeśli są jednopłciowe.

          1. Cała ta Pani odpowiedź do mnie (dziękuję) dobitnie uzasadnia przyczyny, dla których Kościół w ważnych sprawach zobowiązywał kobiety do milczenia. Wg tego, co Pani nam tu wykłada kandydat na prezydenta może być i najgorszym łotrem. Nawet powinien, bo wtedy będzie o nim w mediach jeszcze głośniej.
            Sorry, brakuje słów wobec tego typu „argumentów”.
            Podobnie z popieraniem prawnej legalizacji związków homoseksualnych. W życiu nie można dwom panom służyć, trzeba się okreslić. Albo jest się katolikiem, albo komunistą.

  2. Nie będę ani milczeć, ani dawać się obrażać tekstom kogoś, komu się chyba katolicyzm pomylił z szowinizmem. Nie można sobie religią zasłaniać chorych poglądów – co to w ogóle za tekt, że KOBIETA ma milczeć. Czasy milczenia kobiet mamy – nawet w tak mało reformowanej instytucji jak Kościół Katolicki – za sobą. Pora się z tą myślą oswoić.
    Co do moich poglądów politycznych to proszę darować sobie insynuacje. Świat nie jest czarno-biały, im szybciej dotrze to do każdego człowieka, tym lepiej.

  3. Ja przed opublikowaniem powyższych komentarzy nie słuchałem i nie zapoznawałem się z żadnymi wypowiedziami o omawianym spocie. To były wyłącznie moje przemyślenia na ten temat, bez sugerowania się co mówili inni. A jednak odbiór u innych jest podobny. Nikt nie uwierzył w wyjaśnienia p. Hołowni. Politolodzy opisują go jako małego krętacza.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przejdź do paska narzędzi