Pamiętam moje niepomierne zdziwienie, kiedy po raz pierwszy student powiedział na moich zajęciach, że „Żydzi sami sobie byli winni tego, co się z nimi stało podczas II Wojny Światowej”. Właściwie nie tyle powiedział, co zarechotał. Ot, taki „głupi komentarz” mu się wyrwał, jak potem stwierdził. Byłam wtedy zupełnie niedoświadczoną, młodziutką doktorantką. Przez dłuższą chwilę nie mogłam dojść do siebie, a w głowie huczało tylko jedno pytanie: „Jak. To. Się. Mogło. Stać??!!?!”. Jak to możliwe, że wykształcony, młody chłopak, ze świadectwem dojrzałości w ręku, podczas zajęć na uczelni wyższej bez większego zażenowania wygłasza taki koszmarny idiotyzm?!
W każdym położeniu – pytajcie
Wychowałam się w domu, w którym to, że każdego człowieka należy szanować, jest tak oczywiste, jak to, że po nocy przychodzi dzień. Rodzina i szkoła rozwijała też u mnie wrażliwość na krzywdę drugiego i moralny obowiązek, żeby zawsze stawać po stronie ofiar. Na tamtych pamiętnych ćwiczeniach zrobiłam więc jedyną rzecz, którą można było w tej sytuacji zrobić – zapytałam: „Dlaczego? Dlaczego tak myślisz?”. W odpowiedzi zostałam zalana wywarem ze spiskowych teorii dziejów doprawionych nieco szczyptą wiedzy historycznej i arogancji. Próbowaliśmy rozmawiać, oddzielając krok po kroku to, co jest dowiedzioną prawdą, od tego, co jest interpretacją. Tym, co uderzało mnie najbardziej, była łatwość, z jaką mówił o Holokauście i wojnie. Używał tych słów, jakby nie niosły dla niego żadnego znaczenia, jakby były tylko naukowymi pojęciami opisującymi wypreparowane z ludzkiego dramatu zjawiska. Przeraziło mnie to.
Nigdy więcej
Rok w rok w okolicy Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu i rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau (27 stycznia) pada wiele pięknych słów i zapewnień, że we współczesnym świecie nie ma miejsca ani zgody na antysemityzm. Kątem oka rejestrujemy przy tej okazji oczywiście mniej lub bardziej niefortunne wpadki polityków różnych denominacji, ale proszę, odpowiedzcie z ręką na sercu, kto z Was rzeczywiście słucha ich przemówień i komentarzy? Kto śledzi na bieżąco relacje z – dajmy na to – Światowego Forum Holocaustu?
„Nigdy więcej” to jedno z tych pobożnych zaklęć, którymi zaczynają się kwieciste oratoria i moralizujące teksty. Nigdy więcej ludobójstw, tworzenia przemysłowych systemów mordowania ludzi, nigdy więcej ludzkiej obojętności. A potem wzrok jakoś sam przemyka po nagłówkach artykułów dotyczących Rohingjów, Syryjczyków czy Ujgurów. W końcu to nie Żydzi. W końcu „TO” już było. W natłoku informacji, w świecie, w którym ludzkie tragedie możemy oglądać z bliska, a media prześcigają się, by w sposób jak najbardziej realny pokazać nam śmierć i cierpienie, stajemy się coraz mniej wrażliwi i coraz bardziej skłonni do tego, by to, co trudne „omiatać wzrokiem”. Historia pokazuje jednak aż nazbyt dobrze, że pamięć to my może mamy i dobrą, ale na pewno krótką i selektywną. A przed tragedią rozmiaru Zagłady wcale nie ochroni nas oświecony humanizm, dorobek zachodniej cywilizacji czy jakakolwiek religia. I ta świadomość mrozi mi krew w żyłach.
Twarzą w twarz
Wizyta w obozie Auschwitz-Birkenau była jednym z tych wydarzeń w moim życiu, które uważam za fundamentalne dla tego, kim jestem dzisiaj. Pamiętam ścisk gardła i dudniącą w uszach myśl: „Boże, jak ludzie mogli to robić ludziom? Jak to się mogło stać?”. I dreszcz zrozumienia, kiedy w tym samym roku podczas Wielkiego Postu przeżywałam na nowo drogę krzyżową. Bestialstwo zła jest tajemnicą, której żaden normalny człowiek nie jest w stanie zrozumieć. Ale, żeby o niej pamiętać, trzeba ciągle na nowo podejmować wysiłek obcowania z okrucieństwem, do jakiego zdolny jest człowiek. Nie, żeby je oswoić, ale żeby przez pamięć się go wystrzegać.
Kiedy śledzę doniesienia prasowe związane z rocznicą wyzwolenia obozu Auschwitz, najbardziej szukam w nich tych fragmentów, które skupiają się na ofiarach, pokazują ich losy, ich pojedyncze dramaty. Wobec tego, czego doświadczyli ci ludzie, nasze polskie, współczesne wojenki są niczym. Niczym. I to właśnie narracja Ocalonych jest tym przekazem, tym słowem, które ma moc nas otrzeźwiać, uwrażliwiać, wyczulać. Potrzeba tylko (albo i aż) z naszej strony czasu ofiarowanego Ofiarom. Czasu, by ich dostrzec i wysłuchać.
Siła małych gestów
Ten tekst nie jest o tym, żebyśmy teraz katowali się każdego dnia oglądaniem dokumentów w rodzaju „Shoah” Claude’a Lanzmanna. Jest tylko prośbą, byśmy raz na jakiś czas poświęcili swoją uwagę i komfort psychiczny, by dotknąć tych historii, które naznaczone są niewyobrażalnym dla nas cierpieniem. I byśmy robili to świadomie! Jest wiele książek, wiele miejsc, w których można „spotkać się” z ofiarami nazizmu i z Ocalonymi (zob. informacje choćby na auschwitz.org ). Myślę, że gdyby ten mój pamiętny student przeczytał choć jedno świadectwo tych, którzy przeżyli, zrobił ćwiczenie z empatii i uświadomił sobie, że to mógł być los jego dziadków, jego rodziców, jego samego – nie miałby już takiej łatwości w ferowaniu wyroków śmierci, nawet w niestosownych żartach.
Kilka lat temu, przy okazji 75. rocznicy wyzwolenia Auschwitz, moja przyjaciółka na swoim facebooku napisała tak:
„Co godzinę na profilu Muzeum Auschwitz (TT: Auschwitz Memorial) pojawia się krótka (280-znakowa) biografia więźnia obozu. Są tam ludzie różnej płci, wieku, zawodu, religii, orientacji seksualnej – cały przekrój Europy pierwszej połowy XX w. Policzyłam, że rocznie takich biogramów pojawić się może 8760. Gdyby w ten sposób chcieć wspomnieć o tych 1,1 mln zabitych tam ludziach (a byli też przecież więźniowie, którzy przeżyli bądź zostali deportowani do innych obozów) zajęłoby to ponad 125 lat. Sto dwadzieścia pięć lat. Oczywiście nie będzie tyle trwało, bowiem Niemcy część swoich skrupulatnych kartotek bezpowrotnie zniszczyli, część więźniów w ogóle nie była rejestrowana. Dla mnie Auschwitz to trauma – nigdy tam nie byłam i nie wiem czy kiedykolwiek pojadę. Jednak wyjęcie i pokazanie światu poszczególnych osób – często na zdjęciach w pasiakach, ale czasem sprzed wojny – traumę tą, paradoksalnie, osłabia”.
Nie wiem, czy osłabia. Mam jednak głębokie przekonanie, że nawet tak mały gest, nawet lektura 280 znaków mogą nam pomóc zwyciężać zło. Realne. To, które przejawia się w naszej ignorancji i znieczuleniu.
Twoje słowa „stajemy się coraz mniej wrażliwi i coraz bardziej skłonni do tego, by to, co trudne ” z dzisiejszego poranka są tak podobne do tych, które na uroczystościach w Auschwitz wygłosił b. więzień, p. Marian Turski. Do jego wołania o 11. przykazaniu, by brzmiało ono „Nie bądź obojętny!”