„Bądź dobrej myśli” (Mk 10,49) – mówią ludzie do niewidomego Bartymeusza, gdy Jezus zwraca uwagę na jego wołanie. Inni (?) jeszcze przed chwilą go uciszali, ale teraz zachęcają: „wstań, woła cię”.
Na wielu płaszczyznach mnie ta scena dotyka, ale to wezwanie – „bądź dobrej myśli” – jest mi szczególnie bliskie. Czy ja jestem człowiekiem „dobrej myśli”? Czy tym, co mówię i jak żyję, popycham innych ku nadziei? Czy noszę w sobie pogodę ducha, która potrafi rozjaśnić zwątpienie, rozpacz, frustrację?
Od bpa Ważnego usłyszałam, że „wiara to współudział w spojrzeniu Jezusa”. Szalenie mnie urzeka ta definicja, choć zawarte jest w niej to niesłychane wyzwanie: patrzeć na świat Jego oczami… To przecież oznacza ni mniej ni więcej, a dostrzegać dobro, tam gdzie zdaje się panować zło, nadzieję tam, gdzie wszystko wydaje się bezsensem i życie tam, gdzie wszystko umarło. Oj, nie zawsze mi to wychodzi… Ale wiem też, mam całkowitą pewność, że Jezus potrafi uzdrawiać nasze oczy i nasze myśli…
„Bądź dobrej myśli” mówię więc sama do siebie, i klękając, proszę: „Rabbuni, żebym przejrzała”.
Fot. Pixabay