Chwalcie, chwalcie, chwalcie – to słowo, które nadaje rytm psalmowi 150., ostatniemu, jaki daje nam Biblia (przypadek? nie sądzę!).
Zatrzymało mnie to wezwanie.
Znajoma zapytała mnie kiedyś, po co chwalić Pana Boga, skoro to On jest źródłem wszelkiej Miłości, Chwały, Mocy i Potęgi. Przecież to nasze błogosławienie, to nasze chwalenie Go – nic Mu nie da. On, który jest dawcą wszelkiego Dobra, przecież tych naszych ułomnych, dobrych słów nie potrzebuje. Odpowiedziałam wtedy:
Miłość żywi się dobrym słowem.
Wracam do tej myśli zwłaszcza wtedy, gdy jest mi z kimś trudno. Z mężem, z dziećmi, ze wspólnotą, z bliźnimi… Zwłaszcza w rodzinie chwalenie, mówienie o bliskim dobrze, wydaje się szczególnym wyzwaniem. Bo albo dobro spowszedniało i się go już nie wypowiada na głos, albo się człowiek krępuje i miota w pułapce ułomności języka tego werbalnego i tego niewerbalnego, nie potrafiąc ubrać w słowa podziwu/wdzięczności/zachwytu, albo – klasyka – boi się, że „rozpuści” drugiego dobrym słowem i popchnie w kierunku pychy.
Trudna to sztuka, nauczyć się widzieć dobro tam, gdzie przeciętność, zwykłość, albo wręcz brud, syf i brzydota. Trudna to sztuka nauczyć się chwalić drugiego bez wyrachowania i kalkulacji. Trudna, ale warta praktykowania i mozolnej nauki.
„Jak dokładnie pozbierałeś te brudne skarpety spod łóżka” – w tym duchu wycedziłam wczoraj do Syna – „Będę wdzięczna, gdy przetransportujesz je równie dokładnie do kosza na pranie”. Patrzę dziś na górę brudnej bielizny przy łóżku i powtarzam z zaciśniętymi zębami:
Miłość żywi się dobrym słowem.
I wiem, że tak właśnie jest:
Miłość żywi się Dobrym Słowem.
Tylko w Nim człowiek znajdzie pokój serca, mądrość i siły, by przekraczać siebie 🙂
Nasze dobre słowo Dobremu Słowu nierówne.
Co nie znaczy, że nie warte wypowiedzenia.