Pierwszy piątek miesiąca. Nasz 9-letni syn wraca z kościoła i zziajany dołącza do obiadu. „Co tam, synku? Jak było?” – pytam. „Dobrze. U proboszcza się wyspowiadałem”. „Seriooo?!”. Nie potrafię ukryć zaskoczenia. Ksiądz proboszcz nie należy do najbardziej porywających duszpasterzy. Nie zauważyłam też, by miał szczególny kontakt z dziećmi.
Ojciec M. nie byłby apostołem…
Borys przystąpił do tzw. wczesnej komunii świętej. Mieliśmy to wielkie szczęście (i łaskę), że mogliśmy przygotowywać go do komunii wraz z opiekunem duchowym naszej wspólnoty. Ojciec M., choć na ogół pracuje z dorosłymi, doskonale odnalazł się w nowej dla siebie roli. Szybko zdobył zaufanie chłopców, stając się dla nich nie tyle przyjacielem, co mentorem. Pokazał im wiarę z zupełnie innej perspektywy niż my, rodzice, a bogatą wiedzę teologiczną przekazywał w sposób prosty i zrozumiały dla kilkulatków. Nade wszystko był jednak świadectwem człowieka żyjącego w bliskiej i zażyłej relacji z Panem Jezusem i to najmocniej wyryło się w pamięci naszego syna. „>Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie<- mówił Pan Jezus. Ojciec M. by nie był jak apostołowie. On by nie odganiał” – uśmiechnął się do nas Borys któregoś wieczoru.
Potęga dobrego nawyku
Do kapłana, którego znał, szanował, a nade wszystko, którego postrzegał jako bliskiego Panu Jezusowi – nasz syn nie miał żadnych oporów przychodzić z pytaniami czy wątpliwościami. Również spowiedź nie była dla niego problemem, bo ojcu M. ufał i czuł się przy nim bezpiecznie. Od początku było jednak dla nas jasne, że chcemy, by nasz syn rozumiał sens spowiedzi i nie bał się przystępować do tego sakramentu także u innych kapłanów, dlatego nieustająco zachęcamy go – oczywiście przede wszystkim osobistym przykładem – do regularnego spowiadania.
Każdorazowo nasze wyjście do spowiedzi jest dla nas okazją do …przeprosin. Także dzieci, wobec których zbyt często nasza miłość nie jest ani tak cierpliwa, ani tak łagodna, jak byśmy chcieli. W takich momentach syn często dopytuje, kiedy zrobiłam rachunek sumienia, dlaczego mamy stałego spowiednika i czemu się uśmiecham, idąc do konfesjonału, skoro powinnam żałować za grzechy. Takie pytania to doskonały pretekst do dobrych rozmów i pokazywania mu, dlaczego traktuję spowiedź jako wspaniały prezent i taki nawyk, który realnie zmienia mnie na lepsze.
Najtrudniejszy pierwszy (samodzielny) krok
Początkowo Borys nie chciał przystępować do spowiedzi u innych kapłanów niż ojciec M. A my nie nalegaliśmy, ale też cierpliwie tłumaczyliśmy, dlaczego warto się przełamać. W końcu przyszły wakacje i ojca M. nie było na miejscu, a sumienie podpowiadało synkowi, że trzeba co nieco posprzątać w sercu. Poprosił więc tatę, by poszedł z nim do takiego kościoła, gdzie będzie mógł się w tym samym dniu wyspowiadać. Mąż znalazł najbliższe miejsce i pojechali. Wyprawa nie trwała długo, ksiądz w konfesjonale wykazał się wyrozumiałością (i fantazją, bo za pokutę zadał przytulenie rodzeństwa ;-)), a syna to doświadczenie ośmieliło do tego stopnia, że od tamtej pory najczęściej spowiada się w naszym kościele parafialnym, w którym niestety dość rzadko bywamy, bo nasza wspólnota spotyka się co niedziela na drugim końcu miasta.
„Czy mogę coś dla ciebie zrobić?”
Przez te kilkanaście miesięcy spowiadania, Borys zdążył już zauważyć, że kapłani w konfesjonale są różni. Kiedy zdziwiłam się, że z własnej woli poszedł do spowiedzi do księdza proboszcza, usłyszałam, że powód jest prosty. „Ten wysoki wikary zawsze mi przerywa i od razu daje pokutę, a ten drugi to chyba w ogóle nie słucha, bo zawsze na końcu każe mi odmówić >zdrowaś Mario<. Nieważne, co powiem. A ksiądz proboszcz może i nie mówi zbyt ciekawie, ale przynajmniej zawsze ma mi do powiedzenia jakąś naukę, a nie tylko od razu rozgrzeszenie”. Okazało się, że pamięci najbardziej utkwiła spowiedź u pewnego młodego księdza, który nie dość, że go uważnie wysłuchał, to jeszcze powiedział mu coś, co pomogło rozwikłać jakiś jego konkretny problem duchowy, a po udzieleniu rozgrzeszenia spytał, czy jest jeszcze coś, co mógłby dla niego zrobić! Jaka szkoda, że był w parafii tylko „na gościnnych występach”.
Dziecko to też bliźni
Jako rodzic często muszę sobie przypominać, że dzieci widzą i czują więcej niż mi się wydaje. Ta myśl ustawia mnie do pionu, zwłaszcza wtedy, gdy pojawia się we mnie pokusa zbagatelizowania „małych dramatów” i niekończącej się litanii pytań. Oczywiście, że dziecko to nie dorosły. Nie oznacza to jednak, że należy mu się inny (mniejszy?) szacunek. Jeśli chcemy, by dzieci czuły się przyjęte, akceptowane i bezpieczne musimy dawać im swoją uwagę i próbować zrozumieć na tyle, na ile jesteśmy w stanie. Nasz stosunek do nich czasem powie im o Panu Bogu dużo więcej niż najbardziej płomienne kazanie. Niezależnie czy mówi je w danym momencie mama, czy ksiądz w konfesjonale.
Mój pierwszy raz nie był zły, raczej obojętny. Negatywne doświadczenia były później, a wiedza o bezsensowności tego obrzędu przyszła oczywiście z wiekiem.
Świetnie, że wasz Bory dotychczas nie spotkał księdza, który by go straumatyzował – radzę jednak brać pod uwagę i przygotować się na taką możliwość. A kiedy Borys wróci z płaczem i krzyknie „Nigdy więcej!” – uszanować.
Pozdrawiam.