Gdybym brała udział w kampanii wyborczej, to moim hasłem byłoby najpewniej: zawalczmy o umiar. Wiem, wiem. Daleko bym z nim nie zajechała… Chociaż, kto wie? Ptaszki coraz częściej ćwierkają, że ludzie są zmęczeni tempem dzisiejszego życia.
Kiedy czytałam Ewangelię (Łk 7, 31-35), w której Jezus porównuje „dzisiejsze pokolenie” do dzieci przesiadujących na rynku, pomyślałam, że dla mnie jest to właśnie ewangelia o potrzebie znalezienia w życiu takiego kompasu, który pozwoli człowiekowi nawigować w gąszczu skrajności. Bo kiedy patrzę na nasze życie, to mam wrażenie, że nie tylko rzeczy mamy w nadmiarze, ale też rozmaitych skrajności. Zobaczcie – dziś: emocje, poglądy, tempo życia – tak wiele płaszczyzn naszego bycia tu i teraz zdaje się być rozstawionych na przeciwstawnych biegunach. I arystotelowska zasada złotego środka w praktyce ludzkiego funkcjonowania została odstawiona na półkę „mity i bajania”. Piękne, wartościowe i nieżyciowe. Zupełnie, jak wiara w Pana Jezusa dla wielu ludzi.
Jezus wytyka sobie współczesnym, że trudno im dogodzić. Że jak prorocy byli świątobliwi i ascetyczni to było źle, a jak On jada z grzesznikami i potrafi imprezować, to też jest źle. Sama widzę po sobie, jak trudno mi zachować umiar w poglądach, w postrzeganiu sytuacji, w reagowaniu na wydarzenia, które przynosi nam codzienność. Pobłogosławić bliźniego (także własne dziecko!) brakiem mojej oceny, zdania na dany temat, reakcją nie „nazbyt”, a taką „w sam raz”.
Mój kompas znajduję w Jego Słowie. Tyle, że żeby odczytać „wskazywane namiary” z tego instrumentarium, potrzebuję ciszy, zatrzymania i zastanowienia. Najłatwiej znaleźć mi je na adoracji. Gdy biegnę po dzieci do placówek, mijam kaplicę, w której wiem, że On na mnie czeka. Wpadam tam czasami dosłownie na minutkę, ale nawet takie krótkie spotkanie, potrafi skutecznie ostudzić amplitudę moich codziennych doświadczeń.
A jak/czy Wy walczycie ze skrajnościami?
Fot. Pixabay
Zanurzenie w Słowie Bożemu, adoracja… A dla mnie jeszcze… dbanie o kwiatki przed domem. Tak, serio. Ktokolwiek będzie czuł, że „wygraliśmy wybory”, ktokolwiek będzie czuł, że „przegraliśmy”, może przechodząc się uśmiechnie, widząc pszczoły na jesiennych astrach i rozchodnikach.. I będzie odrobinę łagodniejszy dla siebie i bliźnich.
Zgadzam się! Dbałość o Nazaret – ten najbliżej nasz, ten widoczny gołym okiem – wydaje mi się szalenie ważna!
Też potrzeba mi ciszy, skupienia i kontaktu z Nim, by usłyszeć, poczuć, którędy iść w świecie tak pełnym zagłuszaczy…
Więc z całego serca Ci tego życzę!