Dzień Dziecka – święto każdego z nas

Jedną z największych rewolucji w moim życiu było uświadomienie sobie, że jestem dzieckiem Boga. Oczywiście, że mówiłam od maleńkości „Ojcze nasz” – ale Ojciec był „nasz”, a nie „mój”. I: „Ojciec”. Nie: „Tatuś”. Daleko i z dystansem. Obraz Boga, który przez długi czas w sobie nosiłam, był – można tak powiedzieć – przykładem sztuki współczesnej, którą osobiście nie bardzo rozumiem i która wcale nie zachęca mnie do tego, by spróbować się w nią wgryźć.

Powiedzieć sercem „Abba”

Pod koniec studiów trafiłam jednak na rekolekcje „Nie do wiary! Jestem kochany!”. Do dziś pamiętam, że zaczęły się od tego, że Ojciec Rekolekcjonista zapytał nas, czy znamy 6 prawd wiary, a gdy je wyrecytowaliśmy, z uśmiechem powiedział, że jako katolicki ksiądz prosi, byśmy je sobie z głowy wyrzucili, a przynajmniej starali się ich nie wkładać w głowy naszym dzieciom. Bo Bóg jest Miłością i to jest główna prawda, którą powinniśmy sobie każdego dnia przypominać i wryć w serce. Nie wiem, dlaczego te a nie inne rekolekcje mną tak bardzo wstrząsnęły. Grunt, że dzięki nim zaczęłam wreszcie na serio zastanawiać się, w jakiego Boga wierzę. Z przerażeniem dostrzegłam, ile we mnie lęków, ludzkich nakładek i własnych interpretacji dotyczących obrazu Boga. Od tamtego czasu nieustannie pracuję nad tym, by dotrzeć do tego właściwego wizerunku. I choć mam świadomość, że najprawdopodobniej jest to wyzwanie na całe życie, to cieszy mnie każdy sukces. A macierzyństwo bardzo mi na tej drodze pomaga. A właściwie jedno natchnienie, do którego bardzo często w ostatnich latach wracam.

Zawsze miałam problem z modlitwą uwielbienia. Prosić, dziękować było mi łatwo. Naturalnie. Ale uwielbiać? Tak obco. Dziwnie. Niezrozumiale. I pewnego razu, gdy poszliśmy z Najlepszym z Mężów na przedstawienie z okazji Dnia Mamy i Taty do przedszkola naszego Pierworodnego, dotarło do mnie z całą mocą, że tak, jak my patrzymy na Borysa, który śpiewa dla nas piosenkę, tak musi patrzeć na nas wszystkich Bóg, nasz Ojciec. A nawet „bardziej” – bo nasza miłość jest tylko odbiciem bezmiaru Jego miłości. I skoro ja, patrząc na nieporadne śpiewy i recytacje naszego Synka, wzruszam się i cieszę, to o ile bardziej radować się może Ten, który każdego z nas z osobna powołał do istnienia? Wtedy zrozumiałam, co może znaczyć prośba, by „całe moje życie było uwielbieniem Ciebie, Boże”.

Uwielbiać każdym oddechem, każdym wykorzystanym talentem, każdym gestem – znaczy dla mnie mieć pełną świadomość życiodajnej zależności od Boga, który jest naszym Ojcem i mówić Mu z dziecięcą ufnością i prostotą: „Kocham Cię”. Często po przyjęciu komunii, modlę się: „Kocham Cię, Tatuś, a teraz posłuchaj, bo chcę Ci zaśpiewać piosenkę”. Uśmiecham się wtedy do Niego szeroko i jak w żadnym innym momencie dnia, czuję Jego Księżniczką. Infantylne? Może. Dla mnie jednak jest to fundamentalne doświadczenie bycia dzieckiem. Jego dzieckiem.

Świętuj!

W święto najmłodszych zjem porządną porcję lodów, wspominając najlepsze chwile z beztroskich, pierwszych lat życia (o dziwo, trochę ich pamiętam). Zabiorę własne dzieciaki do parku i będę je niestrudzenie gonić w berka, a potem gilgotać i cieszyć się ich zaraźliwym śmiechem. A w międzyczasie wstąpię na chwilę adoracji, by przytulić się do Tego, który nieustannie patrzy na mnie z bezgraniczną Miłością i zachwytem. Opowiem Mu, co u mnie, podzielę troskami i radościami i z ufnością poproszę o pomoc w tym, co trudne. A spoglądając w lustro, po raz kolejny zobaczę Księżniczkę, która jest totalnie ukochana. Bo jest JEGO córeczką. Tak. To będzie dzień celebrowania szczęścia bycia dzieckiem. Dzieckiem Bożym. W każdym razie tego sobie i Wam także życzę 🙂

Fot. Pixabay

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *