W dzisiejszych czytaniach Kościół przypomina historię Zuzanny i Starców (Dn 13, 1-9. 15-17. 19-30. 33-62), a we wczorajszej Ewangelii przepiękną scenę z przyprowadzeniem do Jezusa cudzołożnicy (J 8,1-11). Dla mnie wspólnym mianownikiem obu tych historii jest przewrotność. Przewrotność serc. Taka cecha, z którą – jak widać – ludzkość boryka się od zawsze.
Niezależnie od wieku
Fałszywość, dwulicowość, hipokryzja, obłuda – to synonimy przewrotności. Potykamy się o nie przez całe życie. To potężne filary namiętnie przez nas wznoszonych murów. Na takim fundamencie zło może spokojnie budować pałace krzywd, kompleksy lęków i przestrzenie osamotnienia. To poręczna broń w walce z Dobrem, bo zazwyczaj źródłem przewrotności są pokusy, wygodnictwo i egoizm. A te łatwo podsycać. I nieważne, czy ma się lat 15, 45 czy 85 – zawsze znajdzie się taka przestrzeń, w której będziemy potrafili sobie nasze złe decyzje i wybory wytłumaczyć jakimś pozornym dobrem.
W pułapce osądu
No właśnie. NASZE złe decyzje i wybory. Łatwo przewrotność dostrzegać i piętnować u innych. Gorzej – u siebie. Uderzyło mnie to właśnie podczas rozważania wspomnianej Ewangelii. Zastanawiałam się, gdzie ja bym stała na Górze Oliwnej, gdy do Pana Jezusa przyprowadzono cudzołożnicę. Na początku uspokajałam się, że pewnie byłabym w tłumie gapiów, bo przecież na pewno nie mnie by do Niego z takiego powodu przywleczono. Przecież kocham mojego Męża nad życie. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym go kiedykolwiek zdradzić. Potem pomyślałam o wszystkich moich niewiernościach wobec Boga i ze wstydem i pokorą musiałam przyznać, że nie jestem w stanie wykluczyć, że to ja bym była potępiana. A potem było jeszcze gorzej. Przyszła mi do głowy myśl: „A gdyby do Pana Jezusa przyprowadzono nie – cudzołożnicę, ale na przykład takiego księdza X, który z ambony głosi przede wszystkim swoje poglądy polityczne, a nie Ewangelię. Kogoś, kogo uważasz za osobę dwulicową, szkodzącą Dobru i szerzącą nienawiść. Albo polityka, który – twoim zdaniem – dzieli społeczeństwo. Posługuje się kłamstwem. Gdzie byś stała?”. Przykro mi się zrobiło, bo jestem przekonana, że byłabym w gronie faryzeuszów, tych, którzy myślą, że mogą osądzać innych. Tak. Moje serce jest przewrotne.
Jak się bronić?
Na szczęście Pan Bóg nas nie zostawia. Niedawno w rozmowie ze spowiednikiem usłyszałam bardzo pokrzepiające słowa, które dzisiaj kolejny raz do mnie wracają. Brzmiały mniej więcej tak: „Jeśli widzisz swoją mizerię, to znaczy, że zbliżyłaś się nieco do Światła Jego Miłości. Więc … jest dobrze”. W porównaniu do Niego wszyscy jesteśmy pokiereszowani przez grzech, ale On nas nigdy nie potępia. Daje nam swoje Słowo – że kocha mimo wszystko. Daje samego Siebie, byśmy potrafili wokół siebie dostrzegać wszelkie Dobro i cuda, którymi nas obsypuje i by nam się chciało to bogactwo pomnażać. Jest Prawdą, ostoją, która niczym niezawodny kompas w zamęcie codzienności może nam pomóc wrócić do domu. Dostajemy to wszystko za darmo. Wystarczy tylko chcieć. On tylko raz po raz prosi – „idź”, to znaczy „nie stój w miejscu”, rozwijaj się. I … nie grzesz więcej.