Bóg nam ufa, a czy my ufamy sobie?

Przy okazji wczorajszego święta i rozważania tajemnicy Zwiastowania i Wcielenia po raz kolejny wróciła do mnie myśl, o której pięknie opowiadał kiedyś nieodżałowany ks. Krzysztof Grzywocz: o tym, że pierwszym bogactwem, którym ubogaca nas Chrystus, jest zaufanie. To zaufanie bierze swój początek w szalonej, nieszablonowej miłości, jaką Bóg ukochał całe swoje stworzenie. Bo zasadą Miłości jest zaufanie.

Obdarowani

Bóg mi ufa. Nigdy nie narzuca swojej woli. Zawsze pokornie czeka na moją decyzję, na moje TAK. Buduje naszą relację dzień po dniu z bezgraniczną cierpliwością, mądrością i akceptacją mojej godności. Przychodzi na świat jako bezbronne dziecko, każdego dnia pozwala nam się zjadać, nie otacza się wojskiem, murami, zimnym dystansem – tylko wciąż i wciąż chce być jak najbliżej człowieka. Jak najbliżej mnie.

W ludzkich kategoriach Bóg jest naiwniakiem. Przecież zna naturę ludzką. Wie, że ciągle upadamy, wie, że popełniamy błędy, a nawet gorzej – rzadko kiedy się na nich uczymy. Widzi, jak łatwo się dajemy podejść złemu, jak zaślepieni jesteśmy i leniwi w ściąganiu łusek egoizmu i pychy z naszych oczu. A mimo to: On nam ufa. Niestrudzenie, w każdej sekundzie życia mówi: kocham cię. Wierzę w ciebie. Wiem, że potrafisz kochać siebie, innych i Mnie. Wiem, że to, co w tobie szlachetne i wrażliwe, jest silniejsze od wszelkich niegodziwości, na które sobie pozwalasz. Wiem, że potrafisz zmieniać świat i siebie na lepsze. Wiem, że potrafisz żyć dobrze.

My go wciąż i wciąż ranimy i odrzucamy, a On dzień w dzień, nieustannie nam przebacza. Naiwniak? Nie. Mój Mistrz. Mój Tato. Mój Bóg.

Kiedy nie ma zaufania

O zaufaniu myślimy zazwyczaj wtedy, gdy ktoś go nadużyje. Oszuka, okłamie, w najgorszym wypadku zdradzi. Rzadko kiedy uświadamiamy sobie, że na zaufaniu oparta jest praktycznie każda ludzka relacja i każdy aspekt społeczeństwa. Miłość, przyjaźń, wiara, prawo, handel – nie bylibyśmy w stanie funkcjonować bez minimalnej wiary w to, że drugi człowiek chce naszego dobra. Ale coraz częściej się zabezpieczamy formułą „ograniczonego zaufania”. Bo świat jest zły, niebezpieczny, a ludzie nieszczerzy i chciwi. Kosmaty zręcznie podsyca w nas podejrzliwość, obawy, asekuranctwo. Karmi nas obrazami okrucieństwa i niegodziwości, jakim człowiek potrafi się oddać. Poi przeświadczeniem, że trzeba myśleć w pierwszej kolejności o sobie, bo przecież nikt nie zadba o nasz interes. Wlewa w naszą codzienność hektolitry wątpliwości, zwątpień i lęków, że ktoś lub coś nas skrzywdzi. Efekt?

Czujemy się coraz bardziej nieszczęśliwi. Zamykamy się na siebie nawzajem i na piękno stworzenia. Wszędzie dostrzegamy podstęp, obłudę i głupotę. Próbując się zabezpieczyć przed wszelką krzywdą, przed każdym cierpieniem – wznosimy coraz wyższe mury nie tylko wokół swoich domów, lecz także wokół swoich serc. Jesteśmy coraz bardziej samotni i coraz bardziej bezbronni. A przecież to droga donikąd. Stop. Nie „donikąd”. Do piekła.

Bądź naiwniakiem. Za wszelką cenę

No dobrze. Ale co robimy, by zaufanie budować, kształtować, wzmacniać? Czy ufamy sobie? Swojej intuicji, mądrości, osądowi? Czy ufamy naszym bliskim? Naszym dzieciom? Znajomym w pracy? Politykom? Obcym? A Bogu? Czy ufamy w to, że On chce naszego dobra i szczęścia, że On nam błogosławi, a nie czeka za winklem z krzyżem, by nas zdzielić po głowie cierpieniem i bólem?

Medytuję nad tym właściwie od początku tego Wielkiego Postu. Widzę, jak wiele mam w sobie lęków i jak ciągle nie może mi się pomieścić w głowie, że Bóg mi ufa. No bo – eureka! – ja sama sobie nie ufam! Zastanawiam się, dlaczego tak się dzieje i widzę, jak wiele mam jeszcze pracy duchowej przed sobą, ile jeszcze wysiłku nawrócenia przede mną. To dobry owoc tego czasu.

Nie zmienimy świata na lepsze zza zasieków naszego życiowego sceptycyzmu. Więcej. Nie nauczymy się kochać, jeśli nie będziemy ufać i o to zaufanie dbać. Jak to zrobić w praktyce? Ryzykować każdego dnia. Po prostu. Tego się nie da nauczyć inaczej niż przez doświadczenie. Tego się nie da wyprodukować inaczej niż przez codzienną praktykę, przez każdorazowe pomnażanie zawierzenia i nadziei. Mam w sobie głębokie wewnętrzne przekonanie, że całą swoją życiową postawą powinnam potwierdzać, że na zło nie można odpowiadać złem. I że ciągle muszę próbować patrzeć na świat i człowieka oczami Chrystusa. I tylko Jego. Nawet za cenę ośmieszenia, straty, lekceważenia. Tak naprawdę bilans może być tylko dodatni. Bo przecież wiadomo, że ci, co pokładają ufność w Bogu, „nie mogą doznać wstydu” (Dn 3, 40).

 

// Zdjęcie tytułowe na stronie głównej pochodzi z serwisu Pixabay.com

1 thought on “Bóg nam ufa, a czy my ufamy sobie?

  1. Jeśli Bóg jest WSZECHMOGĄCY, to nie ma miejsca na zaufanie – on po prostu wszystko wie.
    A w życiu codziennym i tak często obrywamy za niewinność, więc nie widzę sensu dodatkowego ryzykowania nadmiarem zaufania.
    Pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *