Trudne słowo na „W”

Wierność. Słowo często (może nie notorycznie, ale jednak nierzadko) odmieniane przez przypadki, rodzaje, liczby i inne. Wciąż się o nie potykamy. Czy to przy problemach damsko-męskich, czy to przy problemach z wiarą, czy to przy okazji wyborów i rozmaitych debacji (od: debat i inflacji słów) itd., itp. Czasem przystaniemy, rozdziabimy buzię i z podziwem i namaszczeniem będziemy potakiwać, jaki to istotny komponent naszego człowieczeństwa. Częściej – przez nią przepadamy i jak na ten paskudny kamień, który wyrósł nam na naszej drodze na szczyt, bluzgamy nań i wyrzucamy hen daleko. No i najpowszedniej – omijamy i ignorujemy.

Jakiś czas temu byliśmy z Najlepszym z Mężów na ślubie znajomych. W kościele tłum ludzi, wśród których dominowała młodzież (no, jak się ma PONAD 30 lat, to dwudziestokilkulatki muszą być młodzieżą, nieprawdaż?). Atmosfera, zwłaszcza w ostatnich ławkach, wyjątkowo luźna i nonszalancka – żucie gumy, ironiczne docinki pod adresem kościelnych rytuałów, rozmowy i pogaduszki prowadzone scenicznym szeptem. Podczas składania przysięgi jedno z Młodych na słowach „ślubuję Ci … wierność i uczciwość małżeńską” nieprzystojnie parsknęło śmiechem. Tylne ławki zarechotały znacząco. A mnie zrobiło się strasznie … przykro.

Pomijam kwestię, że nie rozumiem, po co ludzie biorą ślub kościelny, jeśli z Panem Bogiem (w danym momencie) im nie po drodze. To temat rzeka. Wiem też, że reakcje pary młodej są przeróżne, bo to jednak zawsze wielkie emocje przy tym ołtarzu się dzieją. W tym przypadku poczułam się jednak bardzo nieswojo. Jeśli już teraz podchodzę z nonszalancją do kwestii uczciwości i wierności małżeńskiej, to jak „zdam egzamin” z mojej osobistej przysięgi, gdy przyjdą trudniejsze momenty? A te pojawią się prędzej czy później. Na pewno.

Przy okazji tego ślubu pisaliśmy życzenia na kartce, na której był hymn o miłości i wizerunek świętej Rodziny. Najpierw długo się zastanawialiśmy, czy tę kartkę kupić. Bo tak właściwie, to czy Maryja i Józef mogą stać się dla takich nowożeńców jakimś praktycznym drogowskazem? No, powiedzmy sobie szczerze, w dzisiejszych czasach, co byśmy pomyśleli o parze, która praktycznie ze sobą nie rozmawia, żyje trochę obok siebie, w życiu kierują się głosem aniołów, a łączy ich syn, który nieustannie podkreśla, że tak właściwie, to nie jest ich dzieckiem? A jednak im więcej o nich, jako o parze myśleliśmy, tym bardziej uderzała nas niezwykłość tej relacji. Bo Oni oboje są przecież niesamowicie wierni. Mimo iż życie co rusz wywraca im się do góry nogami, mimo iż wciąż mają pod górkę, mimo iż mogliby zachować się zupełnie inaczej, to ufają i pozostają wierni Bogu, a z tej wierności wypływa ich wierność wzajemna, wierność powołaniu, wierność odpowiedzialności za drugiego człowieka, której się podjęli. Chciałabym, by każdy, kto tak jak i ja, uważa się za katolika, rzeczywiście brał z nich przykład w tym aspekcie. Może wtedy mniej byłoby hipokryzji, a więcej wymagania od siebie w szeregach wierzących.

Dla mnie wierność to wielkie wyzwanie i wielka wartość. Choć dziś, może nawet nie tyle niedoceniana, co traktowana po macoszemu. Wiernym powołaniu, wyznawanej wierze, małżonkowi, partnerowi, podjętej odpowiedzialności jest się dopóty, dopóki jest wygodnie, komfortowo i miło. A jak się robi trudno, nie po naszej myśli, to rakiem do tyłu. Bo po co się męczyć…? Tylko co będzie, gdy to słowo zupełnie się zdezawuuje? Gdy tak na serio nie będziemy wierni nikomu ani niczemu? Mam nadzieję, że takich czasów nie dożyję i że swoim życiem uda mi się udowodnić, że z wierności może wypływać szczęście i poczucie spełnienia. We wszystkich aspektach życia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *