Uwielbiam rozmowy z naszymi dziećmi. Zazwyczaj 😉 Szczególnie ciekawe są te, w których dzieciaki używają tajemniczych, sobie tylko znanych słów. Od kilku miesięcy mieszka z nami np. niejaki „Pan Tulicki”, który najwyraźniej jest bardzo zabawnym fenomenem, bo Borys (5 lat) i Nadia (3 lata) zaśmiewają się do rozpuku, jak tylko ów jegomość pojawi się w ich zabawach. Na moje matczyne oko, „Pan Tulicki” czasami jest śmiesznym złodziejem, czasami poważnym księdzem, a czasami ekspresyjnym perkusistą. Bywa też psem. Tak że ten. Tego. Nigdy nie wiadomo 😉
Wczoraj miałam zebranie rodziców w przedszkolu Nadii. Z naszą rozkoszną, acz niewątpliwie energożerną trójeczką odważyła się zostać w tym czasie Dzielna Sąsiadka. Wracam po półtorej godzinie do domu i z ulgą odnotowuje, że na pokładzie obeszło się bez strat. W drzwiach wita mnie rozentuzjazmowany Borys i od progu macha własnoręcznie zrobioną książeczką o enigmatycznym tytule: „Stalos”. Z niejaką dumą odnotowuje, że tytuł zapisał sam. Po obiedzie wracamy do lektury. Z uwagą śledzę akcję książeczki, w której – domyślam się – jest miejsce i dla dzielnych strażaków gaszących pożar na palmie, i dla lamparta, który pędzi szybciej niż samochody na autostradzie i do dwóch panów ćwiczących karate. Chcąc zrozumieć powiązania tej całej ferajny, dopytuję, kim lub czym jest „Stalos”. Borys, patrząc na mnie, jak na kogoś wybitnie nieogarniętego, mówi wyraźnie:
– No StAAAA-Ł-OOOOs.
– Ale, Borysku, „Stałos” to jest ten pan tutaj, który trzyma tego drugiego, czy może tak się ten samochód, o tu, nazywa?
– No nie, mama. StAAAAłOOOOs.
– ?
– No StAAAAłOOOs to taka bajka.
– Jaka bajka?
– No taka, o której mi Miłosz opowiadał w przedszkolu.
Miłosz. Aaa. Już wszystko jasne. Wystarczy zerknąć na jego bluzki.
– Star Wars, Synku. Ta bajka to chyba Star Wars.
– No przecież mówiłem: StAAAAłOOOOs!
🙂
Spadawiec, lomokotywa, „niech będzie POPALONY Jezus Chrystus” – W wieku 5 lat to normalne.
Pozdrawiam.