To był piękny, upalny dzień. Nie do końca idealny na rodzinną wyprawę rowerową, bo żar lał się z nieba, ale wszyscy mieliśmy już dość plażowania, więc zaryzykowaliśmy. Wybraliśmy się na nieznaną dla nas trasę wzdłuż Wisły. Znaleźliśmy na mapie oznaczenie „Ruiny kościoła z XVII w.”, które brzmiało jak świetny punkt docelowy dla naszej wycieczki. Niestety, jakieś 5 km przed dotarciem do nich, musieliśmy zawrócić. Nasz 6-letni synek jest bardzo wytrwały, ale widzieliśmy, że po przejechaniu 15 km w pełnym słońcu na swoim maleńkim składaku (bez przerzutek!) bardzo szybko tracił siły. Istniało duże ryzyko, że nie starczy mu ich na powrót. Zarządziliśmy więc odwrót, co spotkało się z gwałtownym oporem naszego 10-letniego Pierworodnego. „Przecież może jechać, przecież kręci pedałami!” – gorączkował się Borys.Nie mógł się pogodzić, że nie dotrzemy do jakiegoś konkretnego celu i rozdrażniony całą drogę powrotną sarkał na Iwana, że ten nie jest w stanie jechać szybciej i dalej. „A przecież by mógł!”. Żadne argumenty, żadne prośby, żadne odwoływania się do empatii/doświadczeń/mądrości nie działały. Nie w tym momencie.
Nie był to pierwszy raz, gdy któreś z naszych dzieci zaślepiło myślenie tylko o sobie (choć przecież na ogół dobrze rozumieją podstawową zasadę naszych wszelkich rodzinnych wypraw – tę mianowicie, że zawsze dostosowujemy je do możliwości najsłabszej osoby „w stadzie”). Próbując nie dać się sprowokować irytacji ani gniewowi na zachowanie najstarszego syna, jechałam i rozmyślałam nad tym, jak pięknie ta sytuacja ilustruje pewną Bożą prawidłowość – tę mianowicie, która każe przyjąć, że do odpowiedzialności … trzeba dorosnąć… Trzeba czasu, licznych wyzwań, prób, błędów – a jakże! – ale trzeba też przewodników na tej drodze. Ludzi, którzy pokażą to, co majaczy dopiero za horyzontem własnego nosa. Bo jeśli ktoś, gdzieś, w którymś momencie nie przedstawi alternatywnego zachowania, nie nazwie po imieniu wyzwań, nie pokaże wartości, cnót i sensu, dlaczego warto zachować się w inny sposób niż podpowiada nam pragnienie – to człowiek (każdego wieku!) jest w stanie sobie zracjonalizować każde wariactwo. I ulec wszelkiej pokusie, nie patrząc na koszty. Sęk w tym, że mozolne, cierpliwe, wytrwałe powtarzanie czy tłumaczenie bywa mocno frustrującym zajęciem…
W tym kontekście rodzina naprawdę jest szkołą miłości i brania odpowiedzialności za bliźnich.
Szkołą podstawową – można by rzec 🙂
Fot. Pixabay
Jest tym bardziej frustrującą szkołą podstawową, że wiele razy wydaje się, że uczniowie już dawno opanowali tabliczkę mnożenia, a tu nagle niespodzianka! Znów nie wiedzą, ile to siedem razy osiem. Albo nawet trzy razy trzy.
A czy w ramach tej mądrości nie należało owinąć ramy roweru ojca kacem i posadzić młodszego na niej? Tak mnie mój ojciec woził. A dzisiaj są jeszcze przyczepki, foteliki itp.
Nauka cierpliwości czy myślenia o innych metodą przymuszania nie da dobrych efektów. O wiele lepiej jest pokazać, że umiecie znajdować naprawdę dobre rozwiązania problemów.
Pozdrawiam.