Wieczorna modlitwa rodzinna. „Matko najczystsza – módl się za nami, Matko dziewicza – módl się za nami, Matko nienaruszona – módl się za nami…”. W miarowy rytm wbija się nagle głos Borysa (9 lat): „Matko Robiąca Pyszne Kanapki”. Zamieram i spoglądam z wyrzutem na synka. „No co?” – zerka z miną niewiniątka – „Przecież sama tak często robisz!”.
Daleka droga
Maryja długo była dla mnie wzorem kobiecości „z kosmosu”. A więc z jednej strony zupełnie nieosiągalnym, a z drugiej strony całkowicie nieobecnym w mojej codzienności. Sposób, w jaki mówiono mi o Niej (zwłaszcza w Kościele!), skutecznie ją pozłocił, wyniósł poza horyzont dnia powszedniego, odczłowieczył. Oczywiście – Matka Boga, oczywiście – Matka Kościoła, oczywiście – Matka Miłosierdzia, ale te nazwy nie były mi szczególnie bliskie. Były jak przydomki, które się zna, ale nie rozumie ich znaczenia. Dopiero kiedy sama zostałam mamą, zaczęłam odkrywać ich głębię. A im dalej się zapuszczam w tej całej macierzyńskiej eskapadzie, tym częściej to właśnie Ona staje się moją „czołówką”. Bo dziś nie mam już cienia wątpliwości: Maryja jest najlepszą z Mam.
Gdy syn zaczyna pyskować
Jedną z moich ukochanych scen ewangelicznych jest wesele w Kanie Galilejskiej. Często w niej ląduję, gdy szukam kierownictwa duchowego na macierzyńskiej drodze. Usłyszałam kiedyś, że zapisane tam słowa, to prawdziwy testament Maryi (bo to ostatnia Jej wypowiedź zanotowana w ewangeliach). „Zróbcie wszystko cokolwiek wam powie” (J 2, 5). Ciągle zachodzę w głowę, jak Jej się ta myśl zrodziła w głowie! Wiemy przecież z relacji św. Jana, że do tego momentu Jezus żadnych cudów nie robił. Czyli żył sobie, pracował, wpadał do Mamy na obiady i chodził z kumplami po imprezach. Pojechali razem na wesele, Maryja widzi, że świeżo upieczeni małżonkowie zaraz będą mieć kłopot i idzie do Syna powiedzieć: „Zrób coś z tym”!? Nie ogarniam! Co tam jest za więź, co tam jest za relacja, że Ona ma w sobie taką wiarę we własne Dziecko, które przecież ledwo co Jej napyskowało?! Skąd Ona ten spokój wzięła?! Skąd pewność, że Jezus będzie wiedział, co zrobić? Że będzie POTRAFIŁ zaradzić temu konkretnemu problemowi?
Czasem trzeba powiedzieć stop
A może … a może to wcale nie było tak? Może Maryja nie była tam wcale Matką Dostrzegającą Wyjątkowość Dziecka, Matką Pokorną, Matką Zawierzenia. Może Ona była tam Matką Gromiącą! Na pyskówkę Syna, odpowiedziała wzrokiem, po którym Pan Jezus po prostu nie miał wyboru. Musiał ten cud zrobić. Musiał się chłopak wziąć do roboty i zabrać za misję, do której został powołany. Bo Matka spojrzała i całą swoją postawą postawiła Mu granicę: „Mam już dość Twoich fochów, zabierz się wreszcie do roboty! Czas dorosnąć!”. Ewangelista – przecież chłop – więc mógł zwyczajnie nie odnotować niewerbalnej mowy ciała. A nawet gdyby odnotował, to jakby to miał zapisać? „A Maryja, zgromiwszy Jezusa wzrokiem, rzekła: Zróbcie wszystko cokolwiek wam powie”?!!
I modlić się nieustająco
Matka. Królowa. Najświętsza Panna. Długo miałam z Maryją „problem”, ale macierzyństwo pozwoliło nam się lepiej poznać i zrozumieć. I nagle modlitwa litanią stała mi się szalenie bliska. W chwilach słabości, gdy dzieciaki dają szczególnie w kość, znajduję pokój serca, spoglądając na ulubioną ikonę i szepcząc zapamiętale: Oazo Cierpliwości – módl się za nami, Krynico uważności – módl się za nami, Ucieczko sfrustrowanych – módl się za nami…