– Mamuś, czy mogę wziąć „balonowe” rękawiczki na spacer? – pyta sześcioletni Borys.
– Pewno, Synuś – odpowiadam, starając się naciągnąć maseczkę na twarz bez nadmiernych wykroczeń przeciwko drugiemu przykazaniu. Po chwili jednak przypominam sobie, że przecież nie idę z dziećmi do sklepu, tylko do pobliskiego parku, więc gumowe rękawiczki, które na co dzień służą nam do robienia pacynek, są nam w zasadzie niepotrzebne. Dopytuję więc podejrzliwie – A właściwie po co ci one?
– Jak to po co? Nie widziałaś, ile było śmieci przy drodze ostatnio? No, to pozbieramy je z Nadią.
Świadomość ekologiczna
Od razu przypomniały mi się nasze szkolne wyprawy do lasu w ramach akcji „Czyszczenie świata”. Wtedy były dla mnie dość oczywistym wyrazem troski, by otoczenie, w którym żyję, było zadbane i ładne. Z perspektywy czasu widzę jednak, jak wielki wpływ miała na mnie ta naturalna edukacja przyrodnicza, którą fundowali mi w dzieciństwie rodzice i nauczyciele. Odbywała się nie z pozycji ex cathedra, lecz po prostu przez własny przykład i spontaniczne rozmowy, które wiedliśmy np. spacerując po lesie w poszukiwaniu grzybów. I choć obecnie bywają dni, że hasło „ekologia” wzbudza we mnie pewną dozę niechęci, to w ogólnym rozrachunku, podziwiam wszystkich tych, którzy zabiegają o to, by przywrócić w świecie równowagę. Sami kochamy środowisko, które jest nam (za)dane i dokładamy wszelkich starań, by ten dar od Pana Boga chronić przed nami samymi 😉
Nasze dzieci wychowujemy więc (a przynajmniej się staramy) w głębokim szacunku do natury. Śmiem twierdzić, że nawet nam to wychodzi. Legendarne są już w naszej rodzinie pogadanki, jakie nasza progenitura urządza Babciom i Dziadkom, gdy ośmielą się nie dokręcić wody w łazience czy źle posegregować śmieci. Podzielam głębokie przekonanie wielu ludzi, że nasz świat potrzebuje systemowej zmiany w podejściu do natury. Wiem jednak, że takiej zmiany nie załatwi ani jeden strajk klimatyczny, ani jeden odgórny pakt (choćby najsensowniejszy), tylko mnóstwo małych, pojedynczych decyzji, które będą kruszyły skałę naszej ludzkiej pychy w podejściu do przyrody. I najłatwiej zacząć od najmłodszych.
Wychowanie przez czytanie
Nie od dziś wiadomo, że czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci 🙂 Przykład przykładem, ale przy nieograniczonej ciekawości, jaką prezentują dzieci w pierwszych latach życia, naprawdę warto wykorzystać dobre lektury, by pomóc maluchom zrozumieć meandry ekologii współczesnego świata i zaszczepić przeciwko znieczulicy, która pozwala wieść sobie wygodne życie bez myślenia o konsekwencjach swoich pojedynczych decyzji. W naszej biblioteczce nie brakuje więc pozycji, które poruszają tematy związane z ochroną środowiska. Trzy z nich mogłabym szczególnie polecić.
- Dla najnajów (choć nie tylko) wydana przez Wydawnictwo Bajka seria „Uratuj…”.
Genialne w swej prostocie książeczki „Uratuj mnie” i „Uratuj Ziemię” Patricka George’a – nasze dzieciaki oglądają namiętnie rano i wieczorem. Więcej – coraz częściej mówią do siebie sentencjami z tych pozycji (np. „baw się na dworze, a nie przed ekranem”). Książki zawierają transparentne przekładki między stronami, które przemawiają do wyobraźni maluchów lepiej niż niejeden apel. Sugestywnie pokazują świat ekologicznych alternatyw, nie narzucając przy tym żadnej narracji. To rodzic decyduje, co i jak wytłumaczy latorośli. Dają przy tym do myślenia i prowokują do ciekawych dyskusji, a to wydaje mi się ich największym atutem.
2. Przedszkolakom może spodobać się Wielka Księga Zabaw „Ratujmy Ziemię” wydawnictwa Egmont.
Jest w niej wszystko to, co kilkulatki lubią najbardziej: gra planszowa, zagadki, quizy, testy i mnóstwo okienek do otwierania. Treści podane w skondensowany sposób i zrozumiały dla najmłodszych.
Sama co nieco się podszkoliłam, natomiast zastrzegam, że z kilkoma treściami chętnie bym polemizowała. Ot, na przykład z sugestią, by zawieszać dzwoneczek na szyi kotka, co by nie mógł swobodnie polować 😉
Chociaż – z drugiej strony – w sumie takie kwestie można potraktować jako atut. Zawsze to pretekst, by dzieciom wytłumaczyć własne stanowisko i pozwolić im wyrobić sobie własne (u nas aktualnie zdania są podzielone, Borys i Iwan przychylają się do zdania mamy, że to nie jest ekologiczne zachowanie, Nadia natomiast gotowa jest chronić każde stworzenie latające za wszelką cenę).
3. Król(owa) jest jednak jedna: Plastic fantastic
Dzięki wydawnictwu Babaryba (a przede wszystkim dzięki autorce i ilustratorce: Eun-Ju Kim i Ji-Won Lee) na polskim rynku znalazło się prawdziwe kompendium wiedzy o plastiku dla dzieci. Chociaż od strony graficznej jest to zupełnie nie moja bajka, to jeśli idzie o treść – nie znalazłam jeszcze lepszej pozycji. Co przeważa – moim zdaniem – szalę? Treść. A dokładnie to, że ta książka nie straszy, a uczy. Najpierw pokazuje, skąd się plastik wziął i co dobrego (tak! dobrego!) nam daje.
Potem pokazuje dlaczego coś, co miało służyć dobru ludzi, dewastuje środowisko.
Nie ma w tej książce nastroju apokaliptycznego, choć wiele pokazanych obrazów przemówiło do naszych dzieci bardzo mocno i wywołało niemałe oburzenie, smutek, gniew. „Plastic fantastic” stawia jednak przede wszystkim diagnozę, a recepty pozostawia Czytelnikowi. I to jest moim zdaniem – wielka wartość tej pozycji!
Miłość, a nie panowanie
Nie ma się co oszukiwać – jeśli dorosły nie dba o przyrodę, to trudno, by dziecko samo z siebie poczuło do niej miłość i szacunek. Samo czytanie książek tu nie pomoże zbyt wiele. W mojej rodzinie o przyrodzie nie tyle się rozmawiało, co w niej żyło. Miało się do niej pokorę i żywe uczucie. Mam nadzieję, że i moje dzieci nasiąkną taką atmosferą. Wydaje mi się, że jest ona zbieżna z tym, o czym tak często mówi papież Franciszek – natura została nam zadana, a nie dana. Chrześcijańskie panowanie to służba w miłości. Nic więcej, nic mniej. Oby więc świadomość, że przyroda jest nie tyle skarbem, co żywym organizmem, który ma swoją godność i niezbywalną wartość – przenikała naszą codzienność. W najprostszych decyzjach.