Trójka synów sprawia, że skojarzenia bojowe są u mnie na porządku dziennym (tym bardziej, że nasza Księżniczka też raczej przypomina Meridę Waleczną niż Śpiącą Królewnę) 😉 W efekcie, nawet taka czynność jak odpoczywanie, nie jest wolna od postrzegania w kategoriach walki. Ale to ma też swoje dobre strony – taką przynajmniej refleksję zostawiam sobie na pamiątkę z naszego tegorocznego urlopu.
Do boju, gotowi, staaart!
Nie wiem, jak Wy, ale ja generalnie z odpoczywaniem mam problem. Duży problem. Jak już wywalczę (właśnie!) czas, w którym pojawia się przestrzeń do złapania oddechu, to Syndrom Bieżączki przypuszcza bezlitosne ataki. I trzeba się przed nim jakoś bronić. Na dodatek nie pomaga fakt, że nasze maluchy mają własny ogląd rzeczywistości i dla nich mama moszcząca się na leżaku, to zaproszenie do wtarabanienia się na jej brzuch i zainicjowania odpowiednio: przytulania/czytania/konsumpcji wyszukanych potraw z ziemi/trawy i mrówek itd. itp., a wtedy nie pozostaje nic innego, tylko trzeba salwować się ucieczką, wspomagać podstępem, konspiracyjnie (wraz z Mężem) planować misterną układankę godzinek na wyłączność. Nie raz, nie dwa przeszło mi przez głowę, że szkoda, że Pan Bóg nie wyposażył człowieka we włącznik, który jednym pstryknięciem skutecznie przełączałby go z trybu aktywności na tryb głębokiego relaksu. Bez takiego „wynalazku” urlop dla mnie to w dużej mierze walka o odpoczynek.
Baczność! Spocznij! Odpocznij!
Jasna sprawa, że odpoczywanie to zawsze jest kwestia indywidualna. I że jego formy zmieniają się wraz z naszym wiekiem, etapem życia i generalnymi możliwościami. Mam jednak wrażenie, że pragnienie odpoczynku na zawołanie, jest doświadczeniem dość powszechnym w naszej obecnej kulturze. Otaczająca rzeczywistość przyzwyczaja nas niepostrzeżenie do natychmiastowej gratyfikacji – kupujemy i mamy wszystko od ręki, piszemy wiadomości i oczekujemy, że ktoś zaraz nam na nie odpowie, a wszelkie „fast-y” z miejsca zaspokajają nasze głody. W efekcie wobec odpoczywania też mamy takie nastawienie: wtedy a wtedy jadę na urlop, więc wypocznę w tym a tym dniu, jak tylko … (tu proszę wpisać dowolny zestaw okoliczności). Ale co zrobić w sytuacji, gdy wszystko, co sobie zaplanowaliśmy jakimś cudem się zgrało, tylko kanonady myśli nie da się wyciszyć w głowie? Albo, gdy jednak pogoda nie jest tak wymarzona, łóżko w wynajętym domku okazuje się niewygodne, albo dzieciaki dołapała jelitówka i z „moich godzin” na samotny spacer nici? Poddać się, czy dzielnie walczyć do ostatniego dnia pobytu? 😉
Sama na własnej skórze raz po raz doświadczam, jak bardzo złuda, że wypocznę wtedy, kiedy to sobie zaplanuję, łatwo mnie wciąga w pułapkę przekonania, że można odpocząć na zawołanie. Na ogół nie mam problemu z elastycznym nastawieniem do naszych planów. Rodzicielstwo to przecież niezły poligon w tym zakresie – nie zliczę, ile już razy przekonałam się np. że wyjazd o 13.30 może być równie udany jak ten zaplanowany na 7.00 😉 Grunt to potraktować frustrację z półobrotu i zaatakować ją potężną dawką uśmiechu. Ale kiedy już, już widzę „okienko pogodowe”, drzewa szumią zachęcająco, a pustawa ścieżka kusi wizją samotnego spaceru drogą donikąd i nagle słyszę pełen nadziei głosik: „Mogę iść z Tobą, Mamusiu?”, a w moje oczy wpatrują się wzrokiem a la kot ze Shreka dwie bezbrzeżnie rozszerzone źrenice, to czuję się naprawdę poobijana przez boksujące się drużyny moich pragnień, potrzeb i wartości. W takich momentach wyjątkowo łatwo mi się poddać rozkazom Generała Focha, w międzyczasie próbując wykorzystać wszelkie znane uniki – byleby tylko nie oddać walkowerem „mojego czasu” na odpoczynek. Czy to komukolwiek (włącznie ze mną) pomaga? No nieee. Ale gdyby nie praktykowanie duchowych muskułów, chyba nie potrafiłabym wyjść obronną ręką z takich sytuacji. Ale o tym może innym razem. A tymczasem jeszcze kilka zdań o podstawach samoobrony.
Złóż broń – odłóż telefon
Kilka tygodni temu rzuciła mi się w oczy wiadomość, że jeden z potentatów technologicznych ogłosił powstanie komputera kwantowego, który ma być 241 milionów razy szybszy niż obecnie najszybszy superkomputer. Przyznam, że dosłownie zadrżałam. Ludzkość nie jest w stanie udźwignąć zmian społecznych wywołanych użytkowaniem zwykłych smartfonów, a będziemy dążyć do tego, by zmiany związane z technologią były jeszcze bardziej dynamiczne i dewastujące wszelkie naturalne procesy adaptacji?! Ludzie kochani! Co z nami jest nie tak?! To znaczy, ja wiem, że żyjemy w czasach ostatecznych, ale czy naprawdę musimy przyspieszać Apokalipsę?
Oczywiście trochę w tym miejscu żartuję i przesadzam. Ale tylko trochę. Bo zbyt wyraźnie doświadczam na sobie i na moich najbliższych, jak nierówna jest walka z wirtualnym światem. Widzę na przykład, ile wysiłku, samozaparcia i nieustannej czujności kosztuje mnie utrzymanie zdrowej relacji z telefonem. Przy czym uważam się za dojrzałego, świadomego człowieka. Ale nasze dzieci?! One są bezbronne w starciu z wirtualną potęgą! B E Z B R O N N E. Tegoroczny urlop aż nadto dobrze mi to pokazał. O ile dla starszych dzieci (9 i 7 lat), z którymi od dawna dużo i szczerze o użytkowaniu telefonów czy – szerzej – internetu – rozmawiamy, nie ma większych dylematów w rodzaju: „siedzenie przed ekranem czy wyprawa do lasu” (wybierają las – dla jasności ;-)), o tyle nasz 5-latek gotów był zmienić rodzinę, byle tylko dostać wcześniejszy dostęp do wirtualnych gier (nasze dzieci nie mają własnych telefonów, a dostęp do internetu mają w określonych granicach). Byłoby to może i śmieszne, gdyby nie fakt, że pragnienie podglądania przez ramię jak na swoim telefonie gra inny kilkulatek na kempingu, sprawiało, że nasz mały synek na hasło „idziemy na plażę” wpadał w prawdziwą rozpacz.
Zanim parskniecie śmiechem, spróbujcie na czas urlopu zostawić swojego smartfona głęboko w szafie – choćby na jeden dzień. Sprawdźcie, jakie w Was to wzbudzi odczucia i czy świat bez dostępu online rzeczywiście będzie dla Was tak atrakcyjny, jak ten scrollowany na instagramie. I tu nie chodzi o demonizowanie telefonu, ale o zwyczajne zauważenie, że to jest broń obosieczna – broniąc się przed nudą, samotnością, niewiedzą, często obijamy swoje dusze. Bo nie zauważamy, jak niezwykle skutecznie zły potrafi ją wykorzystać przeciwko nam samym – by zabić nasze relacje (z Panem Bogiem, z bliźnimi, z samym sobą), zranić prosto w najczulsze miejsca, oswoić z tym, co podłe i niskie, tak, by niepostrzeżenie wciągnąć nas w niewolę świata wiecznie nienasyconych pragnień i dominacji egoizmu.
Nie od razu Rzym zdobywano…tfu zbudowano
W tej perspektywie odpoczywanie rzeczywiście urasta do rangi sztuki walki 🙂 Obejmuje nie tylko wysiłek praktyki, ale i całą mądrość opanowania strategii i taktyk, by się do takiego wydarzenia jak urlop dobrze przygotować 😉 I chyba po to właśnie Pan Bóg podarował nam niedzielę. Dzięki niej uczymy się systematycznie praktykować odpoczynek, a jak wiadomo – praktyka czyni mistrza 😉 Podobnie zresztą nie znam skuteczniejszej metody opanowywania Bieżączki Myślowej niż regularnie praktykowana modlitwa. Tyle tylko, że tak jak nie da się wygrać wojny, zwyciężając w jednej partyzanckiej potyczce, tak nie da się nauczyć odpoczywania po jednej dobrze przeżytej niedzieli czy poruszającej medytacji.
Czas.
Sztuka odpoczywania wymaga czasu.
Warto o niego powalczyć – nie tylko w dwa tygodnie urlopu, lecz także w zwykłej codzienności.
A na sam koniec dodam jeszcze, że na ogół nie przepadam za postrzeganiem rzeczywistości w kategoriach walki, ale pomyślałam, że używanie takiego słownictwa w odniesieniu do odpoczynku może pomóc w jednym. W mobilizacji. W świadomym, przytomnym spojrzeniu na swoje życie. Bez uważnego podejścia do tego, jak żyję i jak chcę żyć, bez namysłu nad tymi kwestiami, ryzyko, że urlopowe dni przeciekną nam przez palce nie wiadomo kiedy, gdzie i jak, jest całkiem spore. A tego poczucia zmarnowanych szans przecież nikt z nas nie lubi, prawda?
Fot. Pixabay
Agatko, uwielbiam Twoje teksty w szczelności te o dzieciach. Jak dobrze przeczytać coś co napisze MATKA. Taka co ma dzieci w podobnym wieku , tej samej płci ( bo wychowywanie chłopców(kilku!) jednak różni się od wychowywania jednej dziewczynki ) . W mojej pracy dziewczyny są starsze mają po jedno – dorosłe już dziecko. I patrzą na mnie jak na kosmitkę. Nie rozumieją dzisiejszych problemów, nie rozumieją dlaczego wróciłam z wakacji i nie wypoczęłam i wogole nie wiedzą o czym mówię , gdy rozmawiamy o dzieciach . Dziękuję za ten tekst , bo ciepło mi się zrobiło na sercu i wiem że nie jestem sama i moi chłopcy nie są z Marsa 😘
Bardzo dziękuję za dobre słowo!