Nie grzeb się, Mamo …

… pogrzebiesz się, jak wrócimy z przedszkola – rzekła nasza trzyletnia Córka z miną Cesarzowej Organizacji Czasu – Ewentualnie możesz mi pogrzebać włosy – dodała łaskawym tonem i wcisnęła grzebień do ręki 🙂

Tak że ten. Tego. Słowotwórstwo na poziomie elementarnym mamy opanowane 😉 Gorzej z językami obcymi. Ot, choćby jak wtedy, gdy pół wieczoru głowiliśmy się, czym jest „fafitek” (okazał się szlafrokiem) 😉

Ale i tak nic nie przebije lekcji cierpliwości, jaką dzień w dzień nam dają dzieciaki. Na przykład taka scenka z wczoraj.

Wieczór. Mnie złamała migrena i padłam jak mucha o 20.00. Na szczęście przy okazji udało się pociągnąć w objęcia Morfeusza Borysa i Iwana. Ale… ale na placu boju została Nadia. Po godzinie usilnych tatusiowych starań, by Córeczka zamknęła oczy, wybudził mnie szloch i już wiadomo było, że to ten płacz, który oznacza “nie uspokoję się, bo nie!”. Najlepszy z Mężów próbował za wszelką cenę zaradzić eskalacji. Słyszałam więc jak wychodził na wyżyny łagodności i kojącym tonem zapytywał: „Już dobrze, już cichutko, ale powiedz wyraźnie, czego ci potrzeba, Skarbie?”. Zgodnie z odwieczną maluszkową regułą „Testuj Miłosierdzie Rodziciela, Ile Wlezie” – wkrótce rozpoczęła się litania: “Ja chcę kanapkę/jogurcik/ciasteczko/pomidorka/soczek/herbatkę!”. Po kwadransie źlamdolenia Tatuś zabrał więc Córuchnę do kuchni, posadził przy stole i zaczął przygotowywać ową herbatkę, na której stanęło. Nagle ciszę nocną przeszył wrzask: “Nie w tym kubecku!!!! Nie w zielonym! Ja chcę w kubecku z osiołkami”. Nastąpił 20 minutowy przegląd wszystkich kubeczków w półce, w trakcie którego Nadia cierpliwie konstatowała każdy pokazany kubek stwierdzeniem: “Nie ten, Tatusiu! Z o-sioł-ka-mi!”. Po wyjęciu wszystkich kubeczków z półki przypomniało jej się: “Że kubecek z osiołkami jest u cioci”. Tatuś (tylko odrobinę poirytowany) poinformował swą pociechę, że nie pójdą wedle 22.00 do cioci po kubek z osiołkami i jak Nadia chce herbatkę, to dostanie ją w kubeczku z krówkami. Księżniczka o dziwo wyraziła ostatecznie łaskawą zgodę, po czym stwierdziła, że nie będzie piła w kuchni, tylko przy mamusi. Przyszli do mnie do pokoju. Mała usadowiła się w fotelu obok kanapy. Tata usiadł i głęboko odetchnął. I w tym momencie usłyszał sakramentalne: “Ale jesce łyzeckę mi przynieś, Tatusiu. PllllllooooooszĘ!”.

A ja kolejny raz w życiu stwierdziłam, że mogę się od mojego Męża uczyć cierpliwości, a dom to pierwsza przestrzeń, w której mamy okazję spełniać wszystkie uczynki miłosierdzia 😉

 

//Zdjęcie tytułowe na stronie głównej pochodzi z serwisu Pixabay.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *