Kiedy po raz pierwszy przeczytałam, że Szymon Hołownia chce startować na prezydenta, pomyślałam, że to jakiś żart. Fake news. Clicbait po prostu. Nie tylko dlatego, że przecież nikt o zdrowych zmysłach do polityki się nie pcha (a autor „Monopolu na zbawienie” w mojej opinii do tej pory nie zrobił nic, co by pozwoliło sugerować, że brakuje mu rozsądku), lecz także dlatego, że po prostu wierzący ludzie nie zabiegają o stanowiska publiczne. Takie założenie w sobie nosiłam i nie poświęcałam mu większej uwagi.
Namysł – bezcenny dar
We współczesnym świecie – spłaszczonym do granic możliwości przez nowe technologie i coraz bardziej kulawą zdolność do koncentracji – refleksja nie jest zbyt cenioną postawą. No, dobrze. Jeżeli towarzyszy jej osąd wydany po godzinie czytania wszystkiego, co napisali mityczni Inni lub zgrabny tweet, który można potem zalajkować i posłać znajomym, to jeszcze można zaakceptować. Ale tydzień, dwa milczenia? Niezajmowanie stanowiska? Przyznanie, że się waham i rozważam za i przeciw? No proszę Was. Takich rzeczy się we współczesnej polityce nie robi. Polityk musi być jak karabin maszynowy. Zdecydowany i bezwzględny. Szybki i skuteczny. Myślenie nie jest wymagane.
Tym bardziej jestem więc wdzięczna Panu Hołowni, że ten czas dał nie tylko sobie, lecz także ludziom takim, jak ja. Którzy potrzebują czasu do namysłu. Mnie te tygodnie, w których się „nie określał”, pozwoliły podważyć w sobie przekonanie, że ludzie wiary powinni trzymać się z daleka od polityki. Im dłużej o tym myślę, z tym większym szacunkiem (i nadzieją!) spoglądam na nowego kandydata w przyszłorocznych wyborach. Bo właściwie, przecież on po prostu – jak to mawia papież Franciszek – wstaje z wygodnej kanapy i idzie prosto do błotka.
Lew. Niekoniecznie salonowy
Nie żeby Szymon Hołownia na tej kanapie kiedykolwiek polegiwał. Kto czyta jego książki czy felietony w Tygodniku Powszechnym wie, że ten człowiek ma odwagę, by działać na rzecz najsłabszych i wykluczonych. I w fenomenalny sposób wykorzystuje do tego wrodzone talenty, które zaszczepił mu Pan Bóg. Fundacje, które prowadzi czy książki, które publikuje, niosą konkretne dobro w świat. Z pewnością go przemieniają. Mnie na pewno.
Do dziś – za każdym razem, gdy stykam się w takiej czy innej postaci z czystym złem – przypominam sobie jeden z jego felietonów, w którym pisał, jak zmusił się do obejrzenia do końca filmu na youtubie, w którym jacyś religijni fanatycy mordowali kobietę z dzieckiem w tobołku na plecach. Nawet teraz, gdy klikam te słowa, czuję żółć podchodzącą do gardła na samo wspomnienie tego poruszającego tekstu. Ja nie umiem nie odwracać wzroku, ale nikt bardziej dobitnie niż on, nie pokazał mi, jak bardzo znieczula nas kultura internetowego mema i zalewu brutalnych informacji. Zmusiłem się, by obejrzeć ten film do końca, bo tylko tyle mogłem dla tych bezbronnych istot zrobić. Być z nimi, by nie umierały samotnie – mniej więcej takie słowa padły w tamtym artykule. Wstrząsają mną do dzisiaj. Może dlatego, że ja nie miałabym odwagi, by tę egzekucję zobaczyć. A może po prostu dlatego, że pokazują, że Szymon Hołownia dostrzega i głośno mówi o tych sprawach, które nie są popularne w mainstreamie. Ale są. I dewastują świat i nasze relacje.
Słuchając jego wypowiedzi, patrząc na działalność jego fundacji, czytając jego książki jednego mu nikt nie zarzuci. To nie jest lew salonowy. On wie, co to znaczy ubabrać się po pachy w pracy z ludźmi i o czym rozmyśla wieczorami Pan Kazimierz z Zawiercia.
Ciekawa kampania
Muszę przyznać, że nie mogę się już doczekać kampanii prezydenckiej. Dziennikarz – i to świetny, nie w ciemię bity! – staje po drugiej stronie. I do tego jest zupełnie nie z politycznej bajki. A przy tym tak wspaniale niewygodny dla wszystkich stron naszego ukonstytuowanego już od kilkunastu lat politycznego status quo (z kościołem włącznie!). Może wreszcie w kampanii pojawią się nowe tematy, nowe pomysły na zjednoczenie narodu? Może wreszcie w toczonych debatach pojawi się komunikatywny język, a nowy gracz nie da się wciągnąć w grę, kto otrzyma palmę pierwszeństwa w konkursie na Najbardziej Wulgarny Opis Przeciwnika? Może wreszcie przekonamy się, że są na tym świecie kandydaci, którzy rzeczywiście chcą być Prezydentem wszystkich Polaków? I do tego mają poczucie humoru, które nie jest li tylko szyderstwem?
Wizja prezydentury, którą Szymon Hołownia nakreślił w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim, jak dla mnie rokuje świetnie. Ujęło mnie stwierdzenie, że „chce Polski tak solidarnej, jak najsłabszy, a nie najsilniejszy w niej” oraz to, że w maju przyszłego roku chce się u Polaków … ubiegać o pracę („stróża naszej narodowej wspólnoty”). Chociaż wkracza na zupełnie nową ścieżkę swojej kariery, nie uderza w patos i nie wciąga szat nie na swoją miarę. Już na początku swojej kampanii pokazuje, że jako kandydat ma zamiar być wierny tym tematom, które były obecne w jego publicystyce w ostatnich kilkunastu latach. Ekologia, wykluczenie, służba. Kampania będzie testem jego autentyczności. Oby wyszedł z niej obronną ręką. Ja w każdym razie będę się o to modlić.
Trzymam kciuki. Na różańcu
Trzeba mieć odwagę (szaloną, niewątpliwie ;-)), by wchodzić do polskiej polityki. Błotko bulgocze i trolle ze wszystkich stron na pewno będą mieć używanie. Współczuję Rodzinie Pana Hołowni i jemu samemu. Mam jednak nadzieję, że jako zwierz medialny nie da się zabić internetowemu hejtowi. I że pokaże nam wszystkim, że jest miejsce na wrażliwą i popartą etyką politykę. Może to właśnie on udowodni, że w Polsce ludzie, którzy marzą, by wartości chrześcijańskie nie służyły za oręż do dzielenia i zabijania, ale jako zapalnik tego, co w nas najlepsze – to nie promil, ale większość społeczeństwa? I może dzięki jego kampanii dotrze do nas wreszcie, że katolik też może dobrze zarabiać, a zamożność sama w sobie nie jest zła?
Pierwszy raz od wielu lat z nadzieją czekam na to, co przyniesie kampania. I znowu ochoczo modlę się o Ducha Świętego. Dla wszystkich kandydatów.
W tym co Pani napisała odnajdujemy także swoje przemyślenia i oczekiwanie na zwycięstwo Szymona Hołowni. Zamierzam pilnie zbierać podpisy pod Jego kandydaturą. Dobrze jest znaleźć taką „wspólną nadzieję’. Pozdrawiam.